wtorek, 6 grudnia 2011

Szczęśliwe zakończenie smutnej historii...

Kiedy w ostatnią sobotę listopada zobaczyłyśmy w schronisku nowego psa rasy Golden retriver pomyślałyśmy, że pewnie spotka go smutny los dwóch poprzedników tej samej rasy, którzy najbliższe lata spędzą w schronisku...


Na szczęście okazało się, że nie wszystkim obojętny jest los porzuconych zwierząt i są jeszcze ludzie, którzy potrafią poświęcić dużo czasu i energii, żeby naprawić zło wyrządzone psu przez człowieka.


Goldena udało się uratować, a oto historia która opisuje to wydarzenie, a którą otrzymaliśmy od Pani czytającej naszego bloga:


"21 listopada na terenie firmy w której pracuję pojawił się pies,
rasowy z tatuażem w uchu. Zdziwiło mnie, że taki pies błąka się po 
ulicach. Nie miał obroży ani żadnego identyfikatora, po za tatuażem w uchu.
Najpierw psiaka napoiłam i nakarmiłam a następnie zadzwoniłam na Straż 
Miejską, aby przyjechali i zabrali go do schroniska, bo może go ktoś 
szukać, a szkoda aby został potrącony przez samochód, tym bardziej że 
pracuję przy ulicy gdzie kierowcy mają fajny kawałek drogi aby pędzić 
jak szaleni. Niestety Straż *znowu *odmówiła przyjazdu (na kilka moich 
telefonów na temat błąkających się psów, przeważnie pojawiały się po 
niedzielnej giełdzie, nigdy nie zareagowali, ciągle się czymś wykręcali.)
Zaczęłam więc szukać fundacji która pomaga goldenom, nie mogłam wyjść z 
pracy, ale wykonałam kilka telefonów i znalazłam fundację Warta Goldena, 
która przysłała po psa wolontariuszkę. Pomogłam tej Pani zapakować psa 
do samochodu. Było to tuż po 16. Około 19:30 zadzwoniłam aby zapytać się 
jak miewa się pies, na co Pani: że odkąd  przyjechała pod blok i weszła 
do klatki to pies utknął. Nie chciał zrobić kroku po schodach. Nie znał 
ich i bał się panicznie. Nie wiedziałam jak pomóc, więc  skontaktowałam 
ją z Panem Mariuszem Siejba, który zajmuje się szkoleniem psów. Sam nie 
mógł podjechać, ale wysłał kolegę który z nim współpracuje. Udało się 
pieska zaciągnąć do mieszkania. Powiedział żeby psa zostawić w spokoju, 
nie męczyć go i nie narzucać się, ponieważ pies znalazł się w nowym 
miejscu i był w ogromnym stresie.
Około 21 Pani postanowiła wyprowadzić goldena na 
spacer. W chwili gdy chciała nałożyć mu obrożę, pies ją capną, ale nie 
pogryzł. Złapał tylko ze strachu i stresu zębami.
Pani się bardzo wystraszyła i z pomocą Pana z ośrodka szkolenia psów, 
tego który pomógł jej wcześniej, odwiozła późnym wieczorem, około 22:30 
pieska do schroniska.

A teraz jak kierownik schroniska napracował się aby odszukać właściciela 
psa: otóż wykonał ogromny wysiłek z krzesła w swoim biurze i zadzwonił 
do Związku Kynologicznego w Legnicy, gdzie został poinformowany, że pies 
o takim numerze tatuażu nie został zarejestrowany w ZK, gdyż nie był 
nigdy wystawiany... :-(    i koniec, tyle zrobił...ręce opadają.

A to co zrobiłam ja: 
Na drugi dzień po tym jak trafił do schroniska, zaczęłam szukać w 
internecie i kombinować żeby zlokalizować właściciela psa. Byłam w 
związku kynologicznym, ale rzeczywiście pies z takim numerem tatuażu nie 
był zarejestrowany. :-(
Zaczęłam szukać dalej, odnalazłam rodzeństwo tego goldena, zadzwoniłam 
do tych osób, powiedziano mi z jakiej hodowli pochodzi oraz kiedy się 
urodził. Więc wystarczyło znaleźć hodowcę i zdobyć kontakt do osoby,
która go kupiła. Poszukałam adresu do hodowli "ze sztormowej", niestety 
telefonu nie znalazłam. Pojechałam zatem pod znaleziony adres, ale tam 
okazało się że hodowczyni sprzedała dom 6 lat temu i wyjechała nad 
morze. Pani która kupiła dom, powiedziała mi również że sprzedająca 
wyjechała z synem.  No więc znowu dzwonię do kynologicznego i pytam czy 
mają nowy adres lub telefon do tej Pani z hodowli, a oni że ta Pani 
zmarła kilka lat temu i niestety nie nie znają nikogo z jej rodziny. 
Kolejna porażka... :-(
Zaczęłam szukać w necie po nazwisku w regionie pomorskim i natrafiłam na 
kontakt do syna tej "zmarłej" Pani. Niestety nie był podany żaden 
telefon do tego Pana, poszukałam kontaktu do sołtysa wsi i zadzwoniłam, 
zapytałam czy zna rodzinę F., powiedział że tak, ale nie ma numeru 
telefonu do nich.
Podałam mu mój numer i poprosiłam aby poszedł do tej rodziny i go 
przekazał oraz powiedział że to bardzo pilne.
Na drugi dzień zadzwoniła Pani (starsza już dość, po głosie było 
słychać) i przedstawiła się jako Małgorzata F. ! Myślałam że to 
żart albo że dzwoni duch, bo przecież wszyscy uważali, że ta Pani zmarła. 
Dowiedziałam się od niej, że pieska kupił Pan z Kunic ale nie zna jego 
adresu ani numeru telefonu. :-(
Zaczęłam szperać w necie, wpisywać i wyszukiwać po różnych wyrażeniach. 
Natrafiłam na ogłoszenie z Tablica.pl. Jakiś Pan 8 listopada zamieścił 
ogłoszenie że odda goldena Ramzesa pochodzącego z hodowli "ze 
sztormowej". Nie ucieszyłam się zbytnio, ponieważ ten z hodowli miał 
nadane imię Piotruś Pan a ten z ogłoszenia Ramzes. Po za tym, ogłoszenie 
17 listopada zostało zakończone i nie było widać danych kontaktowych, 
więc nie mogłam zadzwonić i się zapytać czy to czasem nie ten sam pies 
co w schronisku. Napisałam jednak do administratora strony i poprosiłam 
o kontakt do tej osoby. Pani odpisała że nie mogą udostępnić danych, 
ale napisze do tego Pana w moim imieniu i poprosi go o kontakt. W między 
czasie przysłała mi dwa zdjęcia które były w ogłoszeniu. Po pierwszej 
fotce byłam pewna na 99% że to ten golden który jest w schronisku, ale 
po drugiej byłam już pewna na 100%.
No i 25 listopada popołudniu napisał do mnie Pan, że pilnie prosi o 
kontakt w sprawie Ramzesa! Szok, aż zaczęłam się jąkać. Najpierw Pan 
zapytał skąd mam pewność że to jego pies? Zapytałam więc czy pies ma 
ogon po środku z mniejszą ilością sierści, taką krótszą a przy końcu 
puchatą kitę? powiedział tak i zapytałam czy pies ma brodawkę obok oka, 
odpowiedział że tak,  zapytałam w którym oku i poprosiłam żeby podał 
numer tatuażu, no i się wszystko zgadzało!
To jego pies.
Powiedział że pies został oddany do nowego domu, (ponieważ on ze względu 
na sprawy finansowe musi sprzedać dom) zabrali go znajomi jego sąsiada 
do miejscowości Ulesie. Nie miał pojęcia że pies znalazł się na ulicy. 
Nikt go nie poinformował.
Dzięki mnie pies trafił do Pana i nie skończy żywota w schronisku a 
prawdopodobnie ze względu na jego wiek, ponad 8 lat, nie prędko by się 
ktoś znalazł aby go zabrać.
Kierownik gdyby był bardziej kreatywny i obrotny powinien zrobić to co 
ja. Jeśli pies ma tatuaż lub czipa to można dotrzeć do właścicieli.
W sobotę 26 listopada Pan pojechał po psa do schroniska, jednak nikt mu 
go nie chciał oddać, mimo że posiadał wszystkie dokumenty. W 
poniedziałek (28 listopad) piesek trafił na kwarantannę do dr.Legienia i 
z stamtąd odebrał go już właściciel.
Jest u niego do teraz i zastanawia się bardzo nad tym, aby zostawić go i 
już nie szukać dla niego nowego domu. Może mieć z tym problem, ponieważ 
piesek nie jest nauczony do mieszkania w bloku, całe życie spędził w 
domku, miał całe podwórko dla siebie.
Ogromne podziękowania należą się Panu Mariuszowi Siejba i jego Koledze, 
który pomógł zupełnie bezinteresownie i późną porą.
Podziękowania również dla Warny z fundacji, która szybko znalazła dla 
goldena DT, mimo że potem wszystko się pogmatwało."




Dziękujemy Pani bardzo za okazaną pomoc oraz za podzielenie się z nami tą historią, oby było więcej takich ludzi jak Pani!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz