wtorek, 13 grudnia 2011

1000 zł za psa lub 5000 zł za dzień pracy...

W dniach 6-8 grudnia w Legnicy odbyła się trzydniowa "łapanka" psów - do więzienia trafiło 14 psów. Zapłacono za nią firmie, która przyjeżdża ze Świdnicy 15 000 zł (czy żadna z legnickich firm nie stanęła do przetargu?) co daje średnią ok. 1000 zł za złapanego psa lub 5000 zł za dzień pracy. Pieniądze płyną oczywiście z budżetu miasta. Pytanie tylko czy firma ta jest nam rzeczywiście potrzebna?

Podczas 3-dniowej akcji złapano 14 psów (z czego po 2 zgłosili się już właściciele). Ze względu na duże koszty "akcji" odbywa się ona tylko raz na kwartał. Standardowo każdego tygodnia schronisko przyjmuje ok. 3 psów z interwencji Straży Miejskiej. Byłoby ich więcej gdyby nie trudności z jakimi borykają się mieszkańcy miasta, kiedy próbują wyegzekwować zabranie bezdomnego pieska przez tę instytucję... Otrzymywałyśmy już wiele telefonów zawsze z tą samą historią: ktoś widzi bezdomnego pieska np. przywiązanego do śmietnika czy zaczepionego o krzaki w rzece, czy zwyczajnie potrzebującego pomocy, dzwoni do Straży Miejskiej (kilkakrotnie), otrzymuje odmowę interwencji oraz propozycję "rozwiązania problemu" : otóż taka osoba sama musi złapać pieska, przywieźć go do schroniska, dopiero wtedy zadzwonić po Straż, która łaskawie dojedzie do schroniska i przekaże psa pracownikom, czym dopełni wszelkich formalności. Pracownicy na co dzień nie mogą przyjmować piesków od osób prywatnych w celu nie dopuszczenia do przepełnienia schroniska(?). Po co więc te łapanki, dokonywane przez "specjalistyczną" firmę której trzeba tyle zapłacić?  Bo tak wygladają procedury, stworzone tylko po to, by w papierach było czysto, a kontrola  z "czystym sumieniem" mogła podpisać swoje "raporty", gdyż ci wszyscy ludzie odsyłani z kwitkiem nie zostaną ujęci podczas jej przeprowadzania, w związku z czym wychodzi - tak jak nam to w kółko odpisują w odpowiedziach na pisma - że schronisko działa bez zarzutu...

Czy nie taniej byłoby jednak pozwolić na to, by ludzie którzy chcą się pozbyć psa mogli sami i na własny koszt przywieźć go do schroniska, a nie po odprawieniu z kwitkiem porzucali go na dworze lub przywiązywali do drzewa skazując tym na cierpienie albo po opuszczeniu schroniska wyrzucali na ruchliwej obwodnicy - za co później firma zgarnia od miasta (z naszych podatków) spore pieniądze?... W pozostałych przypadkach psy przywoziłaby Straż Miejska interweniując na zgłoszenia od mieszkańców i...byłoby 15 tys. więcej! za co można by zafundować Straży Miejskiej przynajmniej jeden transporter do przewożenia psów a nie wrzucać je do bagażnika lub tłumaczyć się, że "nie mamy warunków do przewożenia psów, proszę samemu przywieźć go do schroniska". Gołym okiem widać niegospodarność, ale może o to chodzi... Trochę to nie logiczne jednak dla urzędów jest wszystko w jak najlepszym porządku. 

Osobom bardziej wrażliwym na warunki w jakich odbywa się "łapanka" możemy podać przykład Pręgusia, czyli pieska rasy bokser odsiadującego wyrok dożywocia w schronisku (właściciel ścigany prawem, ale psa nie chce się zrzec(?)). Kiedy wolontariuszka zobaczyła nowego, osowiałego pieska w boksie dowiedziała się, że trafił do schroniska złapany za pomocą tzw. pętli na kiju.  Oczywiście jak każdy pies bronił się przed tym"narzędziem", a wtedy był przygniatany głową do ziemi (taka praktyka...) w wyniku czego  zagryzł sobie dolną wargę tak, że przebił ją o dolnego kła, który cały czas w niej tkwił. Pies nie mógł przez to swobodnie otworzyć mordki, nie mówiąc o tym że nie mógł  zjeść czegokolwiek, bo tkwiący w wardze kieł nie pozwalał mu  pogryźć jedzenia. Ponieważ  nikt nie zwrócił na to uwagi (a weterynarz zająłby się tym dopiero w poniedziałek - a była sobota - i to po wcześniejszym uśpieniu psa(!))  wolontariuszka na własną odpowiedzialność włożyła mu do mordy palce i ściągnęła z kła zaczepioną wargę, czym uwolniła psa od cierpienia i dała mu szansę nie bycia głodnym (przynajmniej przez te dwa dni, chociaż wątpliwe, by ktokolwiek później zwrócił uwagę na to że pies nie je i chudnie, standardowa odpowiedź: przecież to stres po przyjęciu do schroniska, zaaklimatyzuje się to zje....)

 

Oto kolejne pieski z łapanki. Może ktoś je rozpozna?

Eljot

Malwina

Mietek

Misiu

Piękny

Samanta

Shiba


Oby odnalazły swoich właścicieli...

14.12 - A jednak można! Jak wynika z dzisiejszego artykułu na portalu lca.pl Straż Miejska potraktowała problem bezdomnych psów na poważnie i wystąpiła do Prezydenta z projektem odsunięcia firmy "Olech" ze Świdnicy od kwartalnych "łapanek". Zobaczymy jak będzie wyglądała jego realizacja...

2 komentarze:

  1. a jak wygląda cała procedura gdy przyjeżdża firma łapać pieski? ja nigdy nie wiem kiedy to ma miejsce! czy oni jeżdżą i zbierają pieski z ulic? przeważnie takie, które dobrze wyglądają i można by powiedzieć że mają dom, tylko sobie spacerują, czy zabierają takie jak ja kiedyś zabrałam, bo straż nie chciała przyjechać, czyli chude, zagłodzone, widać że bezdomne od bardzo dawna?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak wynika chociażby z ostatniej łapanki zbierane z ulic są takie pieski, które właścicieli mają, ale ci ich nie pilnują i pieski chodzą same... Wiemy to, ponieważ dwa z nich zostały już przez właścicieli odebrane, o trzecim też wiemy na pewno, że ma właściciela... Reszta też jest raczej odkarmiona, a przede wszystkim oswojona z człowiekiem, a wręcz pieski garną się do wolontariuszek. Pewnie dlatego były łatwym łupem dla "hycli", bez problemu mogli je zwabić do auta. Natomiast psy duże, ekstremalnie wychudzone i które z powodu wygłodzenia mogą stanowić zagrożenie dla ludzi (jak chodźmy te błąkające się w okolicach ul. Kamiennej, ale pewnie również w wielu innych miejscach) nie są łapane... Po co tak się wysilać jeśli można zgarnąć te łagodne, a zresztą "czy się stoi czy się leży 15 000 zł od miasta się należy".
    Dziękujemy za komentarz i pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń