poniedziałek, 5 grudnia 2011

Dramat "niewychodzących"

Obecnie w legnickim schronisku przebywa 57 psów - z czego aż 21 to tak zwane "psy niewychodzące", których pracownicy nie mogą wydać na spacer wolontariuszom - i około 10 kotów. Oprócz kierownika miasto zatrudnia w tej placówce brygadzistę i 3 pracowników, co daje średnią 1 pracownika na ok. 14 zwierząt. We wrocławskim schronisku przebywa ok. 700 zwierząt i łącznie zatrudnia ono 25 osób (razem z kierowniczką i pracownikami administracji), co daje średnią 1 pracownika na ok. 28 zwierząt. 



Średnia w "naszym" schronisku jest (teoretycznie) o wiele korzystniejsza dla zwierząt, ponieważ można by pomyśleć, że relatywnie duża liczba pracowników na tak niewielką liczbę zwierząt (w porównaniu z innymi schroniskami oraz ze stanem jaki panował u nas zanim wolontariusze zaczęli aktywnie promować adopcje) sprawi, że będą oni mieli znacznie więcej czasu, żeby zapewnić im opiekę. Niestety aktualna „polityka” prowadzona w legnickim schronisku wygląda tak, że psami tak zwanymi „niewychodzącymi” nikt się nie zajmuje. Nawet jeśli zostały one przez kierownika uznane za zbyt groźne, żeby mogli wychodzić z nimi na spacer wolontariusze, to czy nie powinien zapewnić im choćby jednego wyjścia z boksu na tydzień z pracownikiem schroniska? Owi pracownicy są rzeczywiście bardzo zajęci, ale sprawami niezwiązanymi w żaden sposób z dobrem zwierząt, np. pielęgnowaniem trawnika znajdującego się na dziedzińcu schroniska (na który tęsknie spoglądają psy, ale który nie powstał z myślą o nich – nie wolno im tam nawet postawić łapy, nie mówiąc już o bieganiu czy załatwianiu potrzeb fizjologicznych), czy powtarzanym w kółko bieleniem krawężników. A wszystko to po to, żeby stworzyć pozory dobrze utrzymanej placówki,  ponieważ jest to coś, na co zwróci uwagę kontrola z Urzędu miasta. A czy ktoś zapyta kiedy jakiś konkretny pies był ostatnio na spacerze?

Psów „niewychodzących” jest coraz więcej, a ich los jest straszny… One zazwyczaj nie mają szans na adopcję, ponieważ przebywając ciągle w boksie są sfrustrowane i zachowują się agresywnie. 

Ten pies jest w najgorszej sytuacji, ponieważ nie może nawet oglądać "wybiegu". Jedyne co przed sobą widzi to biała ściana - 24 godz. na dobę, 7 dni w tygodniu...


Są jak dzikie zwierzęta, ponieważ nie mają absolutnie żadnego kontaktu z człowiekiem. 

Nigdy nie był na spacerze...


Od ciągłego przebywania tylko i wyłącznie na zawilgoconym (a zimą zamarzniętym) betonie dostają różnych chorób i schorzeń stawów. Ich wizja „dożywocia” jest jeszcze gorsza niż np. w przypadku omawianych w jednym z wcześniejszych postów Goldenów [patrz: Dożywocie schronisku], ponieważ one nigdy nie wyjdą ze swojego ciasnego boksu na spacer, gdyż wolontariuszom nie pozwala się na to, a układający plan dnia pracowników kierownik w ogóle nie uwzględnił w nim potrzeb psów. Należy im się jedynie karmienie raz dziennie, a potem mogą patrzyć jak pracownicy pielęgnują piękny choć „zakazany” dla nich ogród, lub ewentualnie czyszczą wielkie akwarium w gabinecie kierownika (na szczęście tego zobaczyć nie mogą, chociaż może szkoda – przynajmniej uśmiałyby się z głupoty ludzkiej).

Niewychodząca "babcia"

W tej sytuacji tym bardziej frustruje fakt, że choć ciągle zapraszamy do schroniska młodych ludzi, żeby spróbowali pracy wolontariusza, to na miejscu okazuje się, że jest więcej osób chętnych wyprowadzać pieski niż zwierząt, które mogą wychodzić! I w ten sposób niektóre wychodzą dwa lub nawet trzy razy dziennie (w soboty), a „niewychodzące” biedaki obserwują je zza krat, bo nikt z nimi nie pracuje, żeby oswoić je z obecnością i kontaktem z człowiekiem.

Niewychodzące "maluchy"

Czy przy najbliższej kontroli Urząd miasta zwróci uwagę na problem socjalizacji psów „niewychodzących”? Przecież jeżeli już zapewniamy im minimum niezbędne do przeżycia (karma i dach na głową) to czy nie powinniśmy pójść o krok dalej i (skoro mamy takie możliwości) ulżyć choć trochę ich cierpieniu? Będziemy Państwa informować o tym problemie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz