poniedziałek, 26 listopada 2018

Przerost władzy nad rozumem.



Niestety, gehenna Bonny nadal trwa… 


Kierownik nie zmienił swojej decyzji, która w rzeczywistości nie ma żadnych  racjonalnych argumentów. A jedyny prawdziwy argument to : „nie będziecie nami rządzić”.


Kto i kim miałby rządzić?!  
Wolontariusze mają bezpośredni kontakt z psami i obserwują ich zachowanie. Dochodzą do pewnych wniosków i mówią o tym pracownikom i kierownikowi, nie po to żeby rządzić, tylko w trosce o dobro zwierząt, które przez taką sytuację jest zagrożone.


Przebywające w schronisku zwierzęta „należą” tak samo do kierownika, jak i do każdego mieszkańca naszej gminy i naszym, a zwłaszcza jego OBOWIĄZKIEM jest troszczyć się o nie. Troska to także zmiana niekorzystnej dla zwierząt sytuacji, i nie ma to nic wspólnego z rządzeniem się. Różnicą jest to, że kierownik „troszczy się” za pieniądze, a wolontariusze robią to charytatywnie.


Jak trzeba być zakompleksionym, by swoją pracę traktować jako władzę nad czymś, a nie jako służbę temu, zwłaszcza że dzięki niej ma się zapewnione utrzymanie???
Właściwy kierownik schroniska powinien być wdzięczny za obserwacje i sugestie, dzięki którym mógłby zbierać pochwały.
Niestety, załoga cały czas udowadnia, że jest tu zatrudniona przez przypadek i nie nadaje się do pracy z żywymi istotami...



Dzisiaj także inni wolontariusze sugerowali rozdzielenie tych psów, zwłaszcza, że po obu stronach znajdują się PUSTE boksy. Niestety, jak grochem o ścianę…



Podobnie jest z drugą parą o której pisałyśmy wcześniej – Zezolem i Maksem. Nadal są razem i nadal wypracowana miesiącami przez wolontariuszy socjalizacja cofa się, tylko dlatego, że pracownicy skazali je na wspólny pobyt w boksie.




 W przypadkach, które są zwykłą złośliwością ludzi, odbywają się kosztem bezbronnych zwierząt, trwają tak długo i nie można wpłynąć na ich zmianę mogą faktycznie „opaść ręce”… Jednak my się nie zniechęcamy, bo wiemy, że ludzki świat nie jest sprawiedliwy, ale los jest, i prędzej czy później odbierze swoje krzywdy w naturze. W końcu „nic nie trwa wiecznie”. Prywata w schronisku kiedyś się skończy, a winni świadomych zaniedbań poniosą konsekwencje. Tylko ile zwierząt zostanie do tego czasu skrzywdzonych?...



Sytuacja z ostatniej soboty.
Do schroniska kolejny raz przyszła kobieta, która chce zaadoptować suczkę Polę. Suczka jest po sterylizacji, jednak jej izolowanie po zabiegu niepokojąco się przedłuża. Najprawdopodobniej zabieg znów został przeprowadzony niechlujnie i rany nie goją się właściwie. Pani zainteresowana adopcją jest skłonna podpisać zobowiązanie, że dalsze leczenie wykona we własnym zakresie, byle tylko wydali jej już suczkę. Za każdym razem jest jednak odsyłana z kwitkiem, czyli bez psa.
Tak też było i w tę sobotę. Pracownicy kazali jej przyjść do kierownika, który jako jedyny  może podjąć decyzję o adopcji (?!). Psy często adoptowane są osobą nietrzeźwym, albo na dowód kogoś innego, bo właściwy adoptujący nie wziął dokumentów, a w tej sytuacji potrzebna jest specjalna zgoda kierownika?! To jakieś zupełnie irracjonalne sytuacje!

Czy to jest gminne schronisko w którym powinno zabiegać się o adoptujących, czy prywatny folwark w którym rządzi kierownik z brygadzistą (który wie za dużo, by go zwolnić) wedle swoich humorów???!
A może takie rzeczy załatwia się w mniej oficjalny sposób?... hmmm, takie zachowanie prowokuje do różnych myśli i przypuszczeń.

****************


Nie pozwólmy kolejnym psom trafiać do źle zarządzanego schroniska!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz