Dziękujemy serdecznie Pani Justynie za podzielenie się z nami swoją historią adopcji suczki z legnickiego schroniska. Na zdjęciach, które dołączyła widać, jak bardzo może zmienić się pies, któremu podarujemy nowy dom. "Srebrna, bo tak się nazywała - dzisiaj Tessa.
Trafiła do nas, ponieważ bardzo chciałam pomóc chociaż jednemu psiakowi przebywającemu w schronisku. Byłam kilkakrotnie w schronisku w celu wyprowadzania psów na spacer.Dlaczego akurat Ona tego nie wiem. Zobaczyłam Ją i tak wyszło. Pojechał po Nią mój mąż, ponieważ ja leżałam w łóżku z poważną grypą. Pamiętam,że był to dzień babci. Po przywiezieniu Jej do domu, bała się przekroczyć próg. Początki były bardzo trudne. Załatwianie się w domu, wygryziony materac aż do sprężyn, odrapane ściany, wyjadanie z miski mojego ówczesnego psa. Dzisiaj wygląda to zupełnie inaczej.Tessa jest mądrym psiakiem, u którego widzę wdzięczność za to, że jest z nami. Zdominowała naszego psa, który ma 10 lat, ale On nie narzeka:) Z dnia na dzień widziałam jak z biednego,zaniedbanego psiaka wyrasta mądra sunia. Jej najlepszym zajęciem jest kopanie i polowanie na wszystko co lata i biega. Jest bardzo sprytna i czujna. No i oczywiście uwielbia pieszczoty.
Jeśli ktokolwiek zamierza kupić psa to w pierwszej kolejności powinien pomyśleć o psie ze schroniska. Nie ma znaczenia czy jest rasowy. Ważne jest co może Nam dać."
Tym razem postanowiłyśmy choć na chwilę oderwać się od smutnych historii ze schroniska i spróbować odnaleźć jakieś pozytywne momenty w życiu porzuconych zwierząt. Bez wątpienia najszczęśliwszą chwilą w życiu tak skrzywdzonego przez ludzi zwierzaka jest dzień, w którym opuszcza schronisko ze swoim nowym właścicielem. W ciągu kilku lat spędzonych w schronisku widziałyśmy takich momentów wiele! Nie sposób dziś przypomnieć sobie tych wszystkich szczęśliwych zakończeń psich dramatów, choć niektóre z nich szczególnie utkwiły nam w pamięci. Należą do nich przede wszystkim te dni, kiedy same spotkałyśmy w schronisku psy, które najbardziej podbiły nasze serca i w konsekwencji... trafiły na nasze kanapy!
Chciałybyśmy rozpocząć cykl wspomnień o adopcjach z legnickiego schroniska. Jeśli znaleźli tu Państwo swojego najlepszego przyjaciela, darowaliście mu nowy dom i chcielibyście podzielić się Waszą historią z innymi czytelnikami bloga, zapraszamy serdecznie! Napiszcie nam o tym (wolontariuszkischronlegnica@gmail.com), a my opublikujemy Wasze historie na blogu!
Na początek podzielimy się z Państwem historią naszych dozgonnych przyjaźni z porzuconymi psami:
Czikę poznałam już podczas mojej pierwszej wizyty w schronisku. Była jednym z pierwszych psów, z którymi wyszłam na spacer. Pamiętam to jak dziś - była zamknięta w boksie numer 8, z dwiema innymi suczkami. Na spacery zabierałam wszystkie psy ze schroniska - co tydzień inne, tak by każdy z nich zaznał trochę wolności. Ale o spacer z Cziką prosiłam podczas każdej wizyty w schronisku. Wiedziałam, że to niesprawiedliwe wobec innych psów, które cierpliwie czekały na swoją kolei - wobec przepełnienia jakie panowało wtedy w schronisku każdy pies musiał czekać na swoją kolej po kilka tygodni. Z Cziką spacerowało mi się najlepiej - pewnie dlatego, że jej temperament był bardzo podobny do mojego. Czika jest psem spokojnym, trochę wycofanym, jakby "zamyślonym" i pogrążonym we własnym świecie, tak więc na spacerze każda z nas mogła odpocząć od schroniskowego zgiełku i tłoku. "Czika" to imię, które nadała suczce wolontariuszka, która odwiedzała schronisko jeszcze przede mną i nadała imiona wszystkim psom, głównie w celu ich lepszej identyfikacji, bo przecież trudno nauczyć setkę zwierząt by reagowały na swoje imię. Na spacerach zawsze zwracałam się do niej tym imieniem i, o dziwo, suczka bardzo szybko nauczyła się je rozpoznawać! Kiedy po spacerze odprowadzałam ją do zimnego, brudnego boksu, w którym miała na mnie czekać przez cały kolejny tydzień, łzy same cisnęły mi się do oczu. Była taka mądra, cierpliwa i spokojna, dlaczego więc nikt nie chciał jej adoptować? W schronisku mówili na nią "babcia". Wszyscy byli pewni, że nikt już nie adoptuje tej staruszki, która dodatkowo, mówiąc delikatnie, nie grzeszyła urodą. Z pewnością uroku nie dodawała jej też brudna, wiecznie mokra i skołtuniona sierść... Postanowiłam jednak, że znajdę dla niej dom. Zaczęłam intensywne poszukiwania - opowiadałam o Czice wszystkim znajomym i rodzinie, nikogo jednak nie wzruszała jej historia tak, jak mnie. Ostatecznie, po kilku miesiącach intensywnych poszukiwań, byłam już pewna, że nikt jej nie chce, bo to mi jest pisana! Zdecydowałam się na adopcję, mimo że w tamtym czasie zupełnie nie miałam warunków do posiadania psa, jednak wiedziałam też, że więcej już nie dam rady odwrócić się i zostawić ją za kratami. Po Czikę przyjechałam autobusem pewnego zimowego dnia. Kiedy tylko pokazałam jej przez kraty smycz, od razu wiedziała że to nie będzie zwykły spacer! Szła ze mną dumnie w zupełnie odwrotnym kierunku - na przystanek autobusowy. Jak tylko weszła do domu, poczuła się jak u siebie - znała przecież dobrze ten zapach ode mnie. Wreszcie mogłam dać jej porządnej karmy i zabrać na spacer nad rzekę. Od tej pory byłyśmy nierozłączne - ja i mój "kundel bury". Czika chodziła za mną wszędzie jak cień - nie potrzebowałyśmy nawet smyczy, bo zawsze mnie pilnowała.
Od tamtego pamiętnego dnia minęły cztery lata - Czika nadal jest ze mną. Zniosła przeprowadzkę i nowych "lokatorów" naszego domu, bo dla niej nie jest ważne, gdzie mieszka, byleby była ze mną.
Od tamtego czasu jest stan znacznie się pogorszył - w końcu już cztery lata temu była "babcią". Całkowicie straciła słuch i bardzo słabo widzi, kieruje się właściwie już tylko węchem. Jej stawy również "podupadły" i coraz trudniej przychodzi jej towarzyszenie w naszych codziennych długich spacerach, mimo to nigdy nie odpuszcza i człapie codziennie za nami - swoją nową rodziną. A do tej rodzinny dołączyły z czasem inne porzucone i skrzywdzone przez ludzi psy - dziś mam już warunki by nie odmówić pomocy psu porzuconemu na drodze w czasie zimowej zamieci...
Perełka...
... i Prosiaczek
Jestem pewna, że Czika zapomniała już o porzuceniu przez poprzednich właścicieli i o pobycie w schronisku. Przeżyje z nami swoje ostatnie dni w szczęściu, otoczona miłością...
***
Podziel się z nami historią schroniskowej adopcji - pokażmy wszystkim, jakim cudownym towarzyszem może być pies po przejściach!
Wielki odzew po ostatnim dramatycznym poście udowodnił, że
jest dużo osób którym los zwierząt w legnickim schronisku nie jest obojętny.
Dostaliśmy dużo maili i zapytań o różne kwestie dotyczące schroniska. Znaleźli
się ludzie, którzy postanowili przyjrzeć się osobiście temu, co się dzieje w
schronisku, kilka osób postanowiło sprawdzić kwestie prawne. Właśnie po to
prowadzimy bloga!
Od 2009r. próbowałyśmy rozwiązywać problemy, które zauważyłyśmy
rozmowami, począwszy od najniższego szczebla – pracowników i kierownika,
weterynarza, prezesa LPGK, Powiatowego
Lekarza Weterynarii, na Prezydencie Miasta kończąc. Było bardzo trudno. Miałyśmy
wrażenie, że wszyscy oni mówią jednym językiem, który brzmiał „w schronisku wszystko jest w porządku”
a nawet stwierdzano, że jest to wzorcowe schronisko w Polsce (sic!). Tak, próbowano nam się śmiać w twarz i robić z
nas nadgorliwe wolontariuszki, by zniechęcić do dalszych działań. Jednak mimo
obowiązków dnia codziennego, postanowiłyśmy się nie poddawać. Kolejnym etapem
było szukanie pomocy w instytucjach nadzorujących – Główny i Wojewódzki Lekarz Weterynarii
i Wojewoda Dolnośląski oraz w mediach. Proszę uwierzyć, że schronisko z 2009r.
a schronisko obecnie to dwa różne miejsca! Kto widział jak było wtedy, ten wie…
Przede wszystkim, dzięki naszej uporczywej determinacji widok w tym miejscu ludzi z zewnątrz a także
wolontariuszy jest obecnie codziennością i nikogo już nie dziwi!Wcześniej wszyscy chętni do pomocy byli
zniechęcani, by nie odwiedzać schroniska – chodziło o to, by nikt nie patrzył
pracownikom na ręce a oni mogli się obijać. Psy zamiast dzisiejszych obróż
nosiły na szyi mocno zaciśnięte opaski budowlane, które raniły im skórę. Nie
zwracano uwagi na to, czy w boksach znajdują się psy wzajemnie się nietolerujące,
czego konsekwencją były głębokie rany i krew na ścianach i posadzce. Przez to,
że pracownicy zniechęcali do odwiedzin także potencjalnych
adoptujących i nie udzielali im żadnych informacji, było ono przepełnione a w
boksach przebywało nawet po 8 psów! Psy były niesocjalizowane i bały się ludzi! Nikt nie kąpał zwierząt, które aż się kleiły od schroniskowego brudu i wiele z nich miało kołtuny, które trzeba było wycinać! Nie było żadnej sterylizacji! Nie było
spacerów z psami a także WYBIEGU! Więcej można przeczytać TU.
W związku z taką aktywnością przysporzyłyśmy sobie wielu
wrogów. Dlatego zawsze od pracowników schroniska usłyszycie o nas bardzo
niepochlebne – delikatnie mówiąc opinie. Ale to nas nie dziwi, zburzyłyśmy ich
spokojną „pracę” i zmusiłyśmy do jakiegoś wysiłku na rzecz zwierząt. Wolontariuszki,
które przyszły po nas – nie mające pojęcia o tym, że to, co zastały jest konsekwencją
naszej walki, dzięki pracownikom także uważają nas za wrogów, czego już
zupełnie nie rozumiemy, i w związku z tym od nich także nie usłyszycie o nas
niczego dobrego. W ten sposób pracownicy manipulują ludźmi, by zdyskredytować
naszą działalność i nie być na celowniku, zaś wolontariuszy wykorzystują
do tego, by dawali im alibi i pozytywne opinie, a ci z drugiej strony godzą się na takie traktowanie zwierząt jakie dokumentujemy.... Dlatego, by oddzielić się od
tych którzy nas krytykują, wyraźnie zaznaczamy swoją NIEZALEŻNOŚĆ i nie popisujemy porozumień z LPGK.
Po tych sukcesach doszłyśmy jednak do ściany i jedynym
sposobem na pomoc, której nadal potrzebują zwierzęta, stało się pisanie bloga i
informowanie nieświadomych ludzi jak wygląda schronisko „od środka”, właśnie po
to, by ktoś z Państwa wziął sprawy w swoje ręce i dokończył rewolucję.
Z nadzieją, że także wśród radnych naszego miasta znajdują
się osoby którym los zwierząt leży na sercu, stworzyłyśmy zakładkę Dla Radnych iw skrócie sygnalizujemy najważniejsze
problemy.
Dziękujemy za zainteresowanie i chęć niesienia pomocy w
imieniu zwierząt przebywających w schronisku! Szczególne podziękowania od suczki,
która w poprzednią sobotę przeżywała gehenne.
Dzięki wzmożonemu zainteresowaniu została rozdzielona ze
swoim oprawcą i dzisiaj była w stanie nawet obszczekiwać odwiedzających:) Także
jej rana została zszyta i dzisiaj już wyglądała znacznie lepiej. To wszystko nasza wspólna
zasługa! Dlatego dopóki w schronisku będą łamane prawa zwierząt, dopóty będziemy
tam regularnie przychodzić i dzielić się z Państwem faktami na blogu.
Reagujmy, jest nas więcej.
Zmieńmy wspólnie to miejsce w przyjazne dla zwierząt!
Po dzisiejszym dniu jesteśmy tak
zbulwersowane zachowaniem obsługi schroniska, od której zależą losy istot żywych, że nadal nie
możemy uspokoić nerwów. Pracownicy zamknęli w jednym boksie suczkę ze świeżymi
ranami po sterylizacji – a w zasadzie z dziurą w podbrzuszu! – z psem który jest
niby wysterylizowany(?) a ma popęd większy od wielu innych. W konsekwencji,
byłyśmy świadkami jak przez CAŁY dzień suczka broniła się przed GWAŁTEM!
To, że psy są wysterylizowane, nie znaczy,
że nie może dojść do gwałtu, jedynie to, że nie
będzie z tego szczeniaków. Suńka była osłabiona po sterylizacji i nie miała
siły się bronić – piszczała, skamlała i przewracała ze zmęczenia. Usilnie wypatrywała pomocy ze strony ludzi...
Jakim
prawem ci ludzie skazują suczkę na gwałt zamykając ją w boksie z którego nie
może uciec, by się skutecznie obronić?! Czy ci mężczyźni nie uznają gwałtu jako
przemocy, bez względu na to czy jest on popełniany na człowieku czy na zwierzęciu?
Bo przecież przemocy się przeciwdziała a oni nie dość, że sami do tego
doprowadzili to jeszcze po zwróceniu uwagi i poproszeniu o rozdzielenie psów,
pracownik jedynie wzruszył ramionami i odszedł, czym zgodził się na dalsze
gwałcenie osłabionej suczki z rozprutym podbrzuszem! Szokujące jest to, że obok były puste boksy!To
jest zezwolenie na przemoc w najgorszym wydaniu!!! Ludzie mający te zwierzęta
chronić skazują je na większe cierpienie niż spotkałoby je na wolności! Czy to jest moralne? W tym dniu
schronisko odwiedzały także dzieci i oglądały takie sceny! Czy już nikt nie
panuje nad zachowaniem tych ludzi? Po czymś takim powinni oni zostać natychmiast
zwolnieni! I w normalnym schronisku zapewne tak by się stało.
Nie ma słów na sytuację której byłyśmy
świadkami, dlatego jesteśmy skłonne podjąć w tym kierunku odpowiednie kroki
prawne – mamy materiał filmowy i zdjęcia. W związku z tym zwracamy się do
Państwa z prośbą: jeśli wiecie do kogo najlepiej i w jakiej formie należałoby
zgłosić to zdarzenie, by podjęto skuteczne działanie to bardzo prosimy o
kontakt na maila.
Po tym zdarzeniu nie jesteśmy już w
stanie pisać o niczym innym. Jedynie zwrócimy jeszcze uwagą na tzw. pracę schroniskowego
weterynarza. Oprócz powyższych makabrycznych zdjęć dokumentujących jak zszywane są rany u
psów poddawanych zabiegom sterylizacji, zastałyśmy w schronisku suczkę, z dziurą
na biodrze, która nie była zupełnie zaopatrzona. Ciekła z niej gęsta ropa a nieogolona
wokół sierść wchodziła w głąb rany.
Suczka była przerażona i markotna, być może miała
gorączkę z powodu rany. Jest zadbana – widać, że była niedawno u fryzjera. Może
się zgubiła i została mocno pogryziona. Niestety, w schronisku ani weterynarz ani pracownicy zupełnie się nią nie przejęli, a takie zaniedbania grożą w najgorszym wypadku nawet
martwicą. Pies jest jeszcze na kwarantannie, być może zgłosi się po niego właściciel,
któremu podpowiadamy, by zaskarżył opiekę schroniskową i weterynaryjną, która może mieć nieodwracalne
konsekwencje, a jakiej powinien być poddany każdy pies po przyjęciu do
schroniska.
Prosimy Państwa, byście pomogli krzywdzonym w legnickim schronisku zwierzętom i również sami podejmowali działania zmierzające do likwidacji patologii jaka w nim cały czas panuje i jak widać po nowych faktach eskaluje...
W kolejny upalny dzień psy same musiały sobie jakoś poradzić, by przeżyć. Oto jak w taką pogodę wyglądają wybiegi w boksach „hotelowych”:
Psy chowają się więc w środku, gdzie mają do dyspozycji małą
powierzchnię na której znajduje się legowisko i miski. To efekt braku
zadaszenia tych boksów dla wygody pracowników, którzy mogą je szybciej, z góry zlewać
je wodą.
Zadaszenia nie ma, ponieważ służyłoby ono jedynie psom, a tu dba
się o efekty wizualne służące ludziom. Dlatego też malowanie krat i bud – dla oka odwiedzających - trwa nadal. Co mają z tego psy? Smród farby olejnej w której muszą przebywać i
spać a dodatkowo ubrudzoną sierść.
Ten biedak był dzisiaj cały w lepiku którym „malowane” są od
spodu budy.
Pewnie było mu gorąco lub uciekał przed silniejszym
towarzyszem i wszedł pod budę, a że nikt z obsługi nie sprawdził czy już
wyschło i wprowadził psy, to już drobiazg, który ma znaczenie jedynie dla takich niezależnych wolontariuszek co się wszystkiego "czepiają" i "oczerniają" Bogu ducha winną obsługę... Mały starszy piesek nie
dość, że musiał zmagać się z upałem to jeszcze smoła ciążyła mu na sierści i nie przepuszczała powietrza. Przez
cały dzień cicho popiskiwał w rogu boksu...
Czy któryś z pracowników chciałby zaadoptować psa brudnego
od smoły? Z pewnością nie przełoży się to na szybkie opuszczenie tego miejsca,
ale tutaj nikomu na tym nie zależy….
******
Niestety, co do odczarowania 2012 roku i ostatniej takiej
adopcji, nasza radość była przedwczesna. Do schroniska wrócił Julian…
Może to
nie tragedia, bo gdyby miał trafić do ludzi, którzy go nie akceptują to lepiej,
by był w schronisku które od 3 lat jest już jego domem, niż podzielić losy wielu
innych psów, które trafiły „z deszczu pod rynnę”…