poniedziałek, 10 listopada 2014

Jak z deszczu pod rynnę... 8 listopada w schronisku

Kiedy do schroniska trafiają psy skrzywdzone przez swoich poprzednich "właścicieli", każdy rozsądnie myślący człowiek sądzi, że właśnie tu - jak sama nazwa wskazuje - otrzymają schronienie, opiekę i pomoc, dzięki czemu będą mogły dojść do siebie. Jednak w legnickim schronisku nie zawsze tak się dzieje... Czasami jest wręcz na odwrót: psy, które tu trafiły w dobrym stanie, zostają na miejscu mocno okaleczone. Dzieje się tak za sprawą obsługi schroniska, która z powodu bezmyślnego - a być może i celowego parowania psów o zupełnie odmiennych cechach, doprowadza do krwawych walk w zamkniętych boksach. Wielokrotnie o tym pisałyśmy - bez żadnego skutku... Jest to największy problem tego schroniska, z którym walczymy już od 5 lat! Dlatego uważamy, że dopóki będzie pracować w nim obecna załoga, to nic się w tym temacie nie zmieni... Dla dobra zwierząt będziemy to cały czas nagłaśniać, bo wierzymy, że w końcu władzę w naszym mieście przejmą ludzie, którzy nie pozwolą na takie traktowanie zwierząt i zrobią porządek w naszym schronisku.
Oto do czego doprowadzili pracownicy schroniska tą zdrową wcześniej suczkę:

Dziś, po eksperymentach pracowników z parowaniem psów - o czym pisałyśmy już wcześniej - Źle dobrane pary, Beja wygląda jakby "wpadła pod pociąg"!   Jej głowa jest spuchnięta, pokryta krwawiącymi ranami i guzami:
Suczka była dziś mocno wystraszona, straciła jakikolwiek entuzjazm, boi się wychodzić na zewnątrz, jest nieufna, wychudzona i cały czas się trzęsie. Wcześniej potrafiła nawet poszczekać, teraz jest nie do poznania - zachowuje się jakby całe życie z niej uszło... Po tym jak wygląda, możemy jedynie domyślać się jaki koszmar przeżyła w schronisku - miejscu, w jakim ludzie powinni zapewnić jej opiekę... Beja zamiast spokoju na starość doznała krzywdy ze strony pracowników schroniska, którzy nie dając jej wyboru ucieczki zamknęli ją w jednym boksie z młodą i silną agresorką, nie tolerującą innych zwierząt! Jak widać, nie zawsze najgorsi są ci, którzy porzucają zwierzę... Suczka jest w tej chwili klasyczną ofiarą znęcania się nad zwierzętami za co odpowiedzialna jest obsługa schroniska, zwłaszcza jego kierownik, który nadal utrzymuje przy pracy taką załogę.
 
Trzy tygodnie temu, kiedy opisywałyśmy sytuację tej biedaczki, Beja była jedynie (i aż!) mocno pogryziona i opuchnięta. Czy w tamtym czasie nie można było zareagować i uchronić jej od dalszego masakrowania?! Co się działo przez ten czas, kiedy dziś - po 20 dniach!, wygląda na bardziej zmaltretowaną i ma świeże rany na głowie? A "wolontariusze" LPGK? Czy nie mogli doprowadzić do zmiany tej sytuacji?! Czy oni  nadal nie widzą niczego złego w takim postępowaniu pracowników i dalej będą ich bronić a tym samym przyczyniać się do krzywdy i cierpienia kolejnych zwierząt?! Ludzie, na jakim świecie my żyjemy! Żeby w świetle prawa na różne sposoby konstytuować przemoc i nic z tym nie robić! 

Dowiedziałyśmy się, że suczka która tak pogryzła Beję, już dużo wcześniej była sparowana z inną, starszą i zupełnie nie umiejącą się bronić staruszką - Zarą. Nie wiedziałyśmy o tym, bo długi czas Zary nie było widać i sądziłyśmy, że została adoptowana. Później jednak staruszka znów pojawiła się w schronisku z głęboką  raną na podbrzuszu. Czyli agresorka dużo wcześniej robiła krzywdę  innym, słabszym od siebie zwierzętom a mimo to, pracownicy sparowali ją z kolejną staruszką! Czy to nie jest schroniskowy sposób na pozbywanie się starych zwierząt? Wcześniej był proces o masowe usypianie psów, po nim kierownictwo zabroniło jakiegokolwiek - nawet uzasadnionego usypiania cierpiących zwierząt(?!), ale w zamian wymyślono mniej widoczną ale bardziej brutalną "egzekucję" psów, uznając to za selekcję naturalną i rozwiązanie problemu starych zwierząt w schronisku?

***
Podobnie ten piesek, dla kaprysu swoich właścicieli, a potem także z woli pracowników schroniska miał pozostać niewidzącym świata, ponieważ gęsta sierść zarosła mu oczy - dla jednych to rasowe a w rzeczywistości to zaniedbanie i krzywdzenie zdrowego zwierzęcia. Wszyscy patrzyli jak niepewnie stąpa po wykafelkowanym boksie, jak boi się każdego ruchu i dźwięku, ponieważ nie widzi od kogo pochodzi, jak po omacku szuka jedzenia...
Nie mogłyśmy dłużej patrzeć na te katusze, które były wynikiem tylko i wyłącznie ludzkiego "widzimisię". W końcu pomogłyśmy pieskowi przejrzeć na oczy, które od tak dawna nie widziały światła, ani otaczającego świata. Ku naszej radości, szkody wyrządzone psu przez ludzi (także w miejscu, gdzie miał zaznać opieki) nie były nieodwracalne. Z przyjemnością patrzyłyśmy jak po raz pierwszy od dawna dostrzega ruch i otaczające go kształty i jaki jest zdziwiony, że może patrzeć nam w oczy...

Piesek natychmiast się ożywił, wszystko zaczęło go interesować, wodził oczami za każdym kształtem i ruchem. To była niesamowita przemiana - pies, który na życzenie ludzi miał już nigdy niczego nie zobaczyć wreszcie zaznał ulgi. Choć jego oczy są już chore, a wzrok mocno osłabiony, to czuje się o niebo lepiej, kiedy może z nich korzystać:
***
Czy w związku z brakiem zainteresowania ze strony pracowników psami, które są w schronisku i które wymagają pomocy, można mieć nadzieję, że ktoś otoczy troskliwą opieką zagłodzonego, nowoprzybyłego młodzika?
Tym bardziej, że przebywa on w boksie z innym psem, z którym musi rywalizować o jedzenie... Czy nie należy mu się w takiej sytuacji izolacja od innych, przynajmniej do czasu wyjścia z zagłodzenia?

***
"Praca" coraz liczniejszego personelu schroniska nie jest z pewnością skierowana na wykonywanie drobnych napraw, np. wygryzionych włazów, które wpuszczają wiatr do wnętrza boksów:

... ani na utrzymanie w nich względnej czystości:

Pracownicy trudnią się za to wymyślaniem i realizacją pomysłów na odcięcie psom możliwości wyjścia na zewnątrz. W tym przypadku zablokowali właz od środka kamieniem, żebyśmy nie mogły zobaczyć i nagłośnić stanu, w jakim być może znajduje się zamknięty w nim pies. Jest to najprawdopodobniej wychudzona suczka, która przybywała w tym boksie jeszcze dwa tygodnie temu:

Suczka oszczeniła się w schronisku, jednak nie wiadomo co się dzieje z jej małymi. Była bardzo wygłodniała. Wczoraj desperacko próbowała wydostać się na zewnątrz (chociażby po to, by nie musieć załatwiać swoich potrzeb na posłaniu...), jednak jej właz był zablokowany:
***
Ten piękny, młody pies przebywa w schronisku już od dwóch miesięcy. Początkowo było nim duże zainteresowanie wśród odwiedzających schronisko. Byli nawet chętni do adopcji, niestety z niewiadomych przyczyn nie może on trafić do nowego domu i od 4 października! przebywa wciąż na kwarantannie:


 
Czyżby po raz kolejny "niewyjaśniona sytuacja prawna" (czytaj: niewyjaśniona przez opieszałe kierownictwo) miała skazać psa na dożywocie w schronisku? Takich przypadków było już wiele. Zazwyczaj okazywało się, że należało napisać pismo do gminy, z której przywożono psa - co wcześniej robiłyśmy, dzięki czemu mógł on znaleźć nowy dom. W tym przypadku niestety nie wiemy kto blokuje adopcję psa, dlatego nie możemy nic zrobić. Nie ma jednak sytuacji bez wyjścia - wystarczy odrobina zainteresowania i INICJATYWY, żeby pomóc. Ale tego w tym miejscu, podobnie jak OPIEKI, niestety brakuje... Prosimy Państwa o interwencję w jego sprawie, może pod Waszym naciskiem kierownik się zmotywuje do działania...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz