Niestety, gehenna Bonny nadal trwa…
Kierownik nie zmienił swojej decyzji, która w rzeczywistości nie ma
żadnych racjonalnych argumentów. A jedyny
prawdziwy argument to : „nie będziecie
nami rządzić”.
Kto i kim miałby rządzić?!
Wolontariusze mają bezpośredni kontakt z
psami i obserwują ich zachowanie. Dochodzą do pewnych wniosków i mówią o tym
pracownikom i kierownikowi, nie po to żeby rządzić, tylko w trosce o dobro
zwierząt, które przez taką sytuację jest zagrożone.
Przebywające w schronisku zwierzęta „należą”
tak samo do kierownika, jak i do każdego mieszkańca naszej gminy i naszym, a
zwłaszcza jego OBOWIĄZKIEM jest troszczyć się o nie. Troska to także zmiana
niekorzystnej dla zwierząt sytuacji, i nie ma to nic wspólnego z rządzeniem się.
Różnicą jest to, że kierownik „troszczy się” za pieniądze, a wolontariusze
robią to charytatywnie.
Jak trzeba być zakompleksionym, by swoją
pracę traktować jako władzę nad czymś, a nie jako służbę temu, zwłaszcza że
dzięki niej ma się zapewnione utrzymanie???
Właściwy kierownik schroniska powinien
być wdzięczny za obserwacje i sugestie, dzięki którym mógłby zbierać pochwały.
Niestety, załoga cały czas udowadnia, że
jest tu zatrudniona przez przypadek i nie nadaje się do pracy z żywymi
istotami...
Dzisiaj także inni wolontariusze
sugerowali rozdzielenie tych psów, zwłaszcza, że po obu stronach znajdują się PUSTE
boksy. Niestety, jak grochem o ścianę…
Podobnie jest z drugą parą o której
pisałyśmy wcześniej – Zezolem i Maksem. Nadal są razem i nadal wypracowana
miesiącami przez wolontariuszy socjalizacja cofa się, tylko dlatego, że
pracownicy skazali je na wspólny pobyt w boksie.
W przypadkach, które są zwykłą
złośliwością ludzi, odbywają się kosztem bezbronnych zwierząt, trwają tak długo
i nie można wpłynąć na ich zmianę mogą faktycznie „opaść ręce”… Jednak my się
nie zniechęcamy, bo wiemy, że ludzki świat nie jest sprawiedliwy, ale los jest,
i prędzej czy później odbierze swoje krzywdy w naturze. W końcu „nic nie trwa
wiecznie”. Prywata w schronisku kiedyś się skończy, a winni świadomych
zaniedbań poniosą konsekwencje. Tylko ile zwierząt zostanie do tego czasu skrzywdzonych?...
Sytuacja z ostatniej soboty.
Do schroniska kolejny raz przyszła
kobieta, która chce zaadoptować suczkę Polę. Suczka jest po sterylizacji,
jednak jej izolowanie po zabiegu niepokojąco się przedłuża. Najprawdopodobniej
zabieg znów został przeprowadzony niechlujnie i rany nie goją się właściwie.
Pani zainteresowana adopcją jest skłonna podpisać zobowiązanie, że dalsze
leczenie wykona we własnym zakresie, byle tylko wydali jej już suczkę. Za
każdym razem jest jednak odsyłana z kwitkiem, czyli bez psa.
Tak też było i w tę sobotę. Pracownicy
kazali jej przyjść do kierownika, który jako jedyny może podjąć decyzję o adopcji (?!). Psy często
adoptowane są osobą nietrzeźwym, albo na dowód kogoś innego, bo właściwy adoptujący
nie wziął dokumentów, a w tej sytuacji potrzebna jest specjalna zgoda
kierownika?! To jakieś zupełnie irracjonalne sytuacje!
Czy to jest gminne schronisko w którym
powinno zabiegać się o adoptujących, czy prywatny folwark w którym rządzi
kierownik z brygadzistą (który wie za dużo, by go zwolnić) wedle swoich
humorów???!
A może takie rzeczy załatwia się w mniej
oficjalny sposób?... hmmm, takie zachowanie prowokuje do różnych myśli i
przypuszczeń.
****************
Nie pozwólmy kolejnym psom trafiać do źle
zarządzanego schroniska!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz