Nasze
nadzieje z poprzedniej soboty, że pracownicy potrafią zrobić coś dobrego dla
zwierząt, niestety okazały się złudzeniem. Psy, które nie tolerują się i siedzą
w jednym boksie już od miesięcy, odpoczęły od siebie tylko jeden tydzień… Słabszy
z nich nadal będzie zjadał tyle ile zdąży i nie będzie dopuszczany bliżej krat
kiedy schronisko będą odwiedzać potencjalni adoptujący. Sam fakt, że źle
dobrane psy długo przebywają w schronisku może świadczyć o tym, że panująca w
boksie dominacja nie pozwala im się dobrze zaprezentować i zainteresować sobą
adoptujących…
Czy pracownikom naprawdę zależy na tym, by niektóre z tych uwiezionych biedaków były stałymi rezydentami
schroniska? Czy to miejsce – utrzymywane z naszych wspólnych pieniędzy, spełnia
cel dla którego zostało utworzone i jest
tymczasowym domem dla trafiających tu zwierząt, czy miejscem docelowym?
*******
cd. efektów
remontu za 45 tysięcy zakończonego kilka miesięcy temu:
* Kafle w
boksach hotelowych, przytwierdzone do ścian…powietrzem!
** Wytynkowane
(!) podłogi, które pod wpływem stale zalegającej w boksach wody, zlewanej szlauchem
w ramach ich czyszczenia – kruszą się w coraz większym tempie.
Materiały z
których wykonany został remont nie wytrzymują już takich warunków – zwłaszcza permanentnej
wilgoci, a co z żywymi istotami jakimi są zwierzęta?
Przebywający
ponad rok w schronisku kaukaz ma łapy suche tylko w czasie upałów – we wszystkich
innych porach roku jego łapy, spód i tył na którym siada są WIECZNIE MOKRE!!!
Nie trudno się domyślić, że nie
zostanie on zaadoptowany jako zdrowy, a wszystko dzięki „opiece” wykonywanej
przez obsługę schroniska, która w taki sposób zarabia pieniądze…
Podobnie z pielęgnacją zwierząt znajdujących się w miejscu, w którym
powinny ją otrzymać.
Do warunków
jakie oferuje schronisko swoim podopiecznym dołączamy stały element, czyli
zlane wodą i wiecznie śliskie kafle (przeznaczone do wykładania ścian wewnątrz a
nie posadzek na zewnątrz) jakimi są wyłożone boksy hotelowe.
Kolejny
nieszczęśnik rozpaczliwie walczył z grawitacją, próbując rozładować swoje
skumulowane emocje w nienaturalnym dla niego miejscu.
******
Kończymy
najdramatyczniejszym wydarzeniem jakie zdarzyło się dzisiaj w schronisku. Straż
Miejska przywiozła skrajnie wychudzoną amstafkę.
Wszystkie kości sterczą na
wierzchu tak, że na żebrach kość zaczyna przebijać skórę!
Amstafka jest bardzo
miła i spragniona czułości mimo tego, że musiała być przez długi czas głodzona
przez człowieka. Jednak taki jej wygląd nie sprawił, że została potraktowana z większą troską niż inne psy przyjmowane do schroniska. Na „dzień dobry” dostała zwykły
przydział czyli miskę z wodą i suchą karmę.
W takich sytuacjach zawsze
zastanawiamy się, kto dostaje pożywniejszy pokarm z puszek, które przywozimy
wszyscy do schroniska… Czy do takich przypadków nie można podchodzić
indywidualnie? Czy weterynarz nie powinien od razu po przyjęciu takiego psa
pojawić się w schronisku, zbadać go i zalecić odpowiedniego żywienia, by jak najszybciej
pomóc tej umęczonej suczce?
Taką wrażliwością wykazują się ludzie pracujący
w schronisku. Załoga, która dawno uodporniła się w tym miejscu na cierpienie
żywych istot, powinna być jak najszybciej wymieniona - z weterynarzem i
kierownikiem na czele!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz