Strony

czwartek, 29 grudnia 2011


W związku z tym, że coraz częściej docierają do nas sygnały z prośbą o interweniowanie w niesieniu pomocy zwierzakom z naszego terenu nawiązałyśmy współpracę z ogólnopolską organizacją prozwierzęcą zajmującą się  interwencjami w przypadkach znęcania się nad zwierzętami, oraz pomagającą porzuconym i krzywdzonym zwierzętom, a także sprawującą kontrolę nad schroniskami dla zwierząt i akcjami wyłapywania psów

POSZUKUJEMY OSBÓB CHĘTNYCH DO UTWORZENIA LOKALNEJ JEDNOSTKI INSPEKTORATU

Zwracamy się do osób pełnoletnich, które kochają zwierzęta i chcą nieść im pomoc na zasadzie wolontariatu w swoim czasie wolnym. Chętnych prosimy o kontakt mailowy oraz przesłanie c.v. wraz z listem motywacyjnym wyjaśniającym dlaczego chce Pan / Pani zostać inspektorem 

wolontariuszkischronlegnica@gmail.com

Po skompletowaniu odpowiednio liczebnej grupy kandydaci zostaną zaproszeni na bezpłatne szkolenie, które odbędzie się na terenie Legnicy w terminie ustalonym ze wszystkimi zainteresowanymi.

Sprawowanie inspektoratu będzie odbywać się na zasadach wzorowanych na organizacji ASPCA (amerykańska organizacja przeciwdziałania przemocy wobec zwierząt http://www.aspca.org/) oraz brytyjskiej RSPCA http://www.rspca.org.uk/home

wtorek, 27 grudnia 2011

Na święta do schroniska...

Tuż przed świętami do schroniska trafiły cztery nowe, wystraszone pieski. Może ktoś je rozpozna i odbierze?

Betsi - suczka w typie owczarka niemieckiego

Czikulek - starsza psinka z siwą mordką. Spokojny, łasi się przez kraty, potrzebuje kontaktu z człowiekiem.



Kajtuś - śliczny, mały piesek z dużymi uszami:) Podchodzi do krat i prosi o głaskanie

Nala - piękna sunia, wystraszona i zmęczona bezdomnością....

sobota, 24 grudnia 2011

Wigilia w schronisku

Chciałybyśmy dziś serdecznie podziękować wszystkim ludziom, którym nieobojętny jest smutny los porzuconych zwierząt i którzy w ciągu tego roku odwiedzali biedne psiaki w schronisku i pomagali im w miarę swoich możliwości. Oby mieli Państwo siłę robić to nadal mimo różnych przeciwności losu...
Dzisiejszy dzień i wieczór większość z nas spędza w rodzinnym gronie. Niestety dla naszych piesków jest to dzień tak samo smutny i samotny, jak każdy inny... Poświęćmy im choć jedną ciepłą myśl.

Wigilijny posiłek w schronisku...

Przed nami jeszcze dwa dni świąt... Niestety nie możemy sami po sobie posprzątać...

Czy nikt o mnie nie pamięta?


Koksik - ma tremę przed kamerą, ale dziękuje wszystkim, którzy go odwiedzają

wtorek, 20 grudnia 2011

Ciąg dalszy korespondecji z Urzędem miasta

Dotychczas głównym argumentem urzędników, którzy zaprzeczali sygnałom Legniczan o tym, że w schronisku dzieje się coś niepokojącego była powtarzana niczym mantra formuła "Kontrole przeprowadzane w schronisku nie wykazały żadnych nieprawidłowość". Pod hasłem kontrole, rozumie się tu między innymi comiesięczne wizyty w schronisku Pani Jadwigi Zienkiewicz (zastępcy Prezydenta). Przy całym szacunku dla tej Pani, nie odmawiając jej dobrych intencji, trudno nam uwierzyć w rzetelność tych kontroli, ponieważ Pani Zienkiewicz (nie posiadając doświadczenia w pracy z psami) musi opierać się na sprawozdaniu kierownika które, co logiczne, nie wykazuje żadnych problemów. Nawet jeśli Pani Zienkiewicz stara się przejść obok wszystkich boksów, to skąd ma uzyskać informację na temat psów, które w nim przebywają? Kiedy przystaje np. przy boksie nr 14H to czy przebywający w nim pies "mówi": "Więzień Nelson-Amstaff skazany na dożywocie melduje się w celi. Nigdy nie byłem na spacerze i składam wniosek o możliwość wysikania się jak normalny pies na trawce pod drzewem choć raz przed śmiercią, zamiast wciąż załatwiać się we własnym, ciasnym legowisku?". No chyba nie tak to się odbywa... Wizytująca osoba widzi tylko ładnego pieska w boksie, który przyjaźnie merda ogonkiem... Dlatego chciałybyśmy być obecne przy takiej kontroli i dołączyć do takiego raportu swoje uwagi jako czynnik kontroli obywatelskiej - ludzi, którzy z praktyki doskonale znają wszystkie zwierzęta w tym schronisku. Dzięki temu Prezydent mógłby mieć wgląd także w opinie osób "nie zrzeszonych", które działają społecznie i nie przemawia za nimi żaden interes finansowy - dałoby to pełniejszy obraz funkcjonowania schroniska - zarówno od strony urzędowej jak i społecznej - co jedynie mogłoby skutkować ciągłym doskonaleniem i poprawą warunków (czyli rozwojem a nie zastojem)  o czym zawsze usilnie przekonuje się nas w pismach urzędowych. Naszym zamiarem nie jest szkodzić a jedynie pomóc ludziom, którzy mają możliwości poprawy losu zwierząt, dlatego zgłaszając nasze uwagi, proponujemy swoją dobrowolną współpracę w tym zakresie, jednak jak do tej pory odbijamy się o mur skostniałych formułek urzędniczych, które mają na celu jedynie pozbycie się nas a nie pomoc...
W tym celu złożyłyśmy pismo - jego treść poniżej - w którym prosimy o możliwość wzięcia udziału w najbliższej takiej kontroli,  jednak  okazało się, że  data jej przeprowadzenia  jest dla nas - obywateli - ściśle tajna... Skoro urzędnicy nie mają nic do ukrycia to dlaczego nie mogą działać jawnie, współpracując ze społeczeństwem?

Wniosek o podanie daty kontroli:

Odpowiedź Urzędu:
http://wrzucacz.pl/file/3241324403098/urzad-001.jpg
http://wrzucacz.pl/file/9821324403293/urzad-002.jpg



Odpowiedź wolontariuszki:


Ponadto, byłyśmy dziś na rozmowie z Prezydentem w sprawie schroniska, a o jej wynikach poinformujemy Państwa, kiedy otrzymamy odpowiedź na złożone przez nas pismo. Chciałybyśmy tylko nadmienić o fakcie, który nas bardzo zdziwił. Otóż o godzinie, na którą umówione było spotkanie w Kancelarii Prezydenta, oprócz pani Sopel, pojawił się także  kierownik schroniska pan Leszek Boksa - trzy osoby a spotkanie było umawiane jedynie z samym Prezydentem, czyżby Urząd stosował już na samym wstępie taktykę ilościowej przewagi nad przeciwnikiem, by łatwiej było go spławić?... Nie zgodziłyśmy się  jednak na obecność tylu osób i od tego warunku uzależniłyśmy - swoją wyczekiwaną od miesiąca - rozmowę z Prezydentem, skutkiem czego było wyproszenie pana Boksy z naszego spotkania (wyjaśniamy, że pan Boksa miał nie jedną okazję by dojść z nami do porozumienia -chociażby nas wysłuchać - na terenie schroniska,  jednak nie chciał z tego skorzystać, w konsekwencji czego byłyśmy zmuszone udać się do Prezydenta z tą sprawą, dlatego nie widziałyśmy już potrzeby spotykania się z tym panem na wyższym szczeblu).

sobota, 17 grudnia 2011

Czy ktoś mnie szuka?

Dziękujemy za szybką reakcję - właściciel Bulinki - Akssy został odnaleziony!:) Dziękujemy wszystkim którzy się do tego przyczynili, zwłaszcza portalowi lca.pl.







piątek, 16 grudnia 2011

Schorowane psisko już nie cierpi...;(


Post z 4 grudnia:
Staruszek w legnickim schronisku cierpiący na dysplazję łap i stawów....czy znajdzie jeszcze jakiś dom? czy będzie musiał umrzeć na śliskich kafelkach za kratami?...tak ludzie "kochają" zwierzęta wyrzucając je na starość jak niepotrzebny i zepsuty przedmiot który się zużył i nie ma już z niego pożytku... czy znajdzie się ktoś, kto uratuje tego psa i zapewni mu spokojną starość na niedługie już życie?... czy wszyscy jesteśmy potworami?...


Niestety po raz kolejny okazaliśmy się potworami jako ludzie - biedny, stary, schorowany pies,
który po wysłużeniu ludziom całego swojego życia na starość został wyrzucony i trafił do
schroniska, zakończył w tym wiezieniu swój żywot...już nie czuje, już nie płacze, już nie cierpi
robiąc każdy krok...już jest WOLNY i na pewno nie tęskni za życiem!

Jest to kolejny dowód na to że człowiek jest największą bestią na tym świecie i to on powinien trafiać do zimnych, wilgotnych boksów - często zamkniętych na
kłódkę -  i w takich warunkach zakończyć swoje życie...


Dla wielu psów z tego schroniska był to ostatni i bolesny przystanek...


                                   ....one już nie cierpią.....:(



Lucek, odszedł w strasznych mękach 30.06.2012 na parwowirozę. W sobotę od rana pies na zmianę wypijał dosłownie dziesiątki litrów wody (w ostatnich godzinach był obstawiony kilkoma miskami i garnkami z wodą, nie niektórych leżał) i wymiotował masami kałowymi. Jego przewód pokarmowy płonął. Przez kilka godzin nie mogłyśmy się doprosić schroniskowego weterynarza. W końcu po kilkunastu telefonach przyjechał ok. godz. 14 i ulżył jego cierpieniom podając mu ostatni zastrzyk...


Fela cierpiała tak jak Lucek. Do niej weterynarz już nie zaszedł... Sama wyzionęła ducha na drugi dzień (01.07.12)

CEZAR - trafił do schroniska zdrowy, zachorował - chudł w oczach,  niestety nie przeżył w tych warunkach...

   BACON - trafił po łapance, nie zdażył się nawet "zaaklimatyzować"

 

KLUSECZKA - radosna suczka, kochająca zabawy, przebywała długi czas w schronisku, była zdrowa. Po jakimś czasie wolontariuszka zauważyła u niej ropomacicze - było już za późno... Przed śmiercią przecierpiała jeszcze  kilkakrotne ściąganie wody z brzucha strzykawką(?)....

 

 ARON - podobie jak Cezar zdychał na zimnych kafelkach...

 

FRIKA - była zdrowa i wesoła, przebywała w schronisku długo (4 lata -ZA DŁUGO) - zachorowała, nie wiedziałyśmy co jej może być, ale strasznie sie męczyła - nie mogła jeść, wymiotowała śliną, stękała, jęczała - trwało to kilka miesięcy - schroniskowy weterynarz rozkładał jak zwykle  ręce...

 

HUGO - po trzech tygodniach od przyjęcia ten  zdrowy i niestary pies  oddał  swój  żywot - nie wiemy do tej pory co się stało...

 

   KOSMO - padł w trakcie kwarantanny - stres?


 DONALD - taki fajny, wesoły i młody psiak! W pierwszą sobotę - cieszył się i łasił do rąk - zupełnie nie było widać po nim żadnej choroby! W kolejną sobotę pies był w agoni - osowiały leżał przy kracie, ślina leciała mu się z pyska, był półprzytomny i niereagował na nic... - w niedzielę padł...:((((

 

DENIS - trafił do schroniska z łapanki - cały się trząsł i drżał, leżał w jednym kącie i nie mógł się ruszyć, jednak na wołanie patrzył przepraszającym wzrokiem, tak jaby się nieśmiało uśmiechał...niestety nie przetrwał NAWET jednego tygodnia,  kolejny zdrowy i młody pies któremu pękło serduszko w miejscu, które miało go chronić.....


                                                              

środa, 14 grudnia 2011

Komentarz tygodnia

Opinia psa o schronisku - nie umie powiedzieć ale pokaże:)

Nic dodać nic ująć!




wtorek, 13 grudnia 2011

1000 zł za psa lub 5000 zł za dzień pracy...

W dniach 6-8 grudnia w Legnicy odbyła się trzydniowa "łapanka" psów - do więzienia trafiło 14 psów. Zapłacono za nią firmie, która przyjeżdża ze Świdnicy 15 000 zł (czy żadna z legnickich firm nie stanęła do przetargu?) co daje średnią ok. 1000 zł za złapanego psa lub 5000 zł za dzień pracy. Pieniądze płyną oczywiście z budżetu miasta. Pytanie tylko czy firma ta jest nam rzeczywiście potrzebna?

Podczas 3-dniowej akcji złapano 14 psów (z czego po 2 zgłosili się już właściciele). Ze względu na duże koszty "akcji" odbywa się ona tylko raz na kwartał. Standardowo każdego tygodnia schronisko przyjmuje ok. 3 psów z interwencji Straży Miejskiej. Byłoby ich więcej gdyby nie trudności z jakimi borykają się mieszkańcy miasta, kiedy próbują wyegzekwować zabranie bezdomnego pieska przez tę instytucję... Otrzymywałyśmy już wiele telefonów zawsze z tą samą historią: ktoś widzi bezdomnego pieska np. przywiązanego do śmietnika czy zaczepionego o krzaki w rzece, czy zwyczajnie potrzebującego pomocy, dzwoni do Straży Miejskiej (kilkakrotnie), otrzymuje odmowę interwencji oraz propozycję "rozwiązania problemu" : otóż taka osoba sama musi złapać pieska, przywieźć go do schroniska, dopiero wtedy zadzwonić po Straż, która łaskawie dojedzie do schroniska i przekaże psa pracownikom, czym dopełni wszelkich formalności. Pracownicy na co dzień nie mogą przyjmować piesków od osób prywatnych w celu nie dopuszczenia do przepełnienia schroniska(?). Po co więc te łapanki, dokonywane przez "specjalistyczną" firmę której trzeba tyle zapłacić?  Bo tak wygladają procedury, stworzone tylko po to, by w papierach było czysto, a kontrola  z "czystym sumieniem" mogła podpisać swoje "raporty", gdyż ci wszyscy ludzie odsyłani z kwitkiem nie zostaną ujęci podczas jej przeprowadzania, w związku z czym wychodzi - tak jak nam to w kółko odpisują w odpowiedziach na pisma - że schronisko działa bez zarzutu...

Czy nie taniej byłoby jednak pozwolić na to, by ludzie którzy chcą się pozbyć psa mogli sami i na własny koszt przywieźć go do schroniska, a nie po odprawieniu z kwitkiem porzucali go na dworze lub przywiązywali do drzewa skazując tym na cierpienie albo po opuszczeniu schroniska wyrzucali na ruchliwej obwodnicy - za co później firma zgarnia od miasta (z naszych podatków) spore pieniądze?... W pozostałych przypadkach psy przywoziłaby Straż Miejska interweniując na zgłoszenia od mieszkańców i...byłoby 15 tys. więcej! za co można by zafundować Straży Miejskiej przynajmniej jeden transporter do przewożenia psów a nie wrzucać je do bagażnika lub tłumaczyć się, że "nie mamy warunków do przewożenia psów, proszę samemu przywieźć go do schroniska". Gołym okiem widać niegospodarność, ale może o to chodzi... Trochę to nie logiczne jednak dla urzędów jest wszystko w jak najlepszym porządku. 

Osobom bardziej wrażliwym na warunki w jakich odbywa się "łapanka" możemy podać przykład Pręgusia, czyli pieska rasy bokser odsiadującego wyrok dożywocia w schronisku (właściciel ścigany prawem, ale psa nie chce się zrzec(?)). Kiedy wolontariuszka zobaczyła nowego, osowiałego pieska w boksie dowiedziała się, że trafił do schroniska złapany za pomocą tzw. pętli na kiju.  Oczywiście jak każdy pies bronił się przed tym"narzędziem", a wtedy był przygniatany głową do ziemi (taka praktyka...) w wyniku czego  zagryzł sobie dolną wargę tak, że przebił ją o dolnego kła, który cały czas w niej tkwił. Pies nie mógł przez to swobodnie otworzyć mordki, nie mówiąc o tym że nie mógł  zjeść czegokolwiek, bo tkwiący w wardze kieł nie pozwalał mu  pogryźć jedzenia. Ponieważ  nikt nie zwrócił na to uwagi (a weterynarz zająłby się tym dopiero w poniedziałek - a była sobota - i to po wcześniejszym uśpieniu psa(!))  wolontariuszka na własną odpowiedzialność włożyła mu do mordy palce i ściągnęła z kła zaczepioną wargę, czym uwolniła psa od cierpienia i dała mu szansę nie bycia głodnym (przynajmniej przez te dwa dni, chociaż wątpliwe, by ktokolwiek później zwrócił uwagę na to że pies nie je i chudnie, standardowa odpowiedź: przecież to stres po przyjęciu do schroniska, zaaklimatyzuje się to zje....)

 

Oto kolejne pieski z łapanki. Może ktoś je rozpozna?

Eljot

Malwina

Mietek

Misiu

Piękny

Samanta

Shiba


Oby odnalazły swoich właścicieli...

14.12 - A jednak można! Jak wynika z dzisiejszego artykułu na portalu lca.pl Straż Miejska potraktowała problem bezdomnych psów na poważnie i wystąpiła do Prezydenta z projektem odsunięcia firmy "Olech" ze Świdnicy od kwartalnych "łapanek". Zobaczymy jak będzie wyglądała jego realizacja...

sobota, 10 grudnia 2011

Offroadowcy w schronisku

Chciałybyśmy SERDECZNIE PODZIĘKOWAĆ offroadowej grupie Pingwin Squad z Legnicy oraz wszystkim tym, którzy pojawili się dziś w schronisku, żeby wyprowadzić pieski oraz wzięli udział w zbiórce żywności. Byłyśmy pozytywnie zaskoczone skalą akcji - chętnych do spacerowania było naprawdę wielu, a zebrana karma (sucha, puszki, makaron, ryż) zapełniła cały magazyn! Oprócz tego Offroadowcy przywieźli do schroniska wiele koców, które bardzo przydadzą się zimą. Mamy nadzieję, że CAŁA TA KARMA została zinwentaryzowana i trafi do bidulków ze schroniska a nie do rąk prywatnych, chociaż  po południu widziałyśmy samochód zaparkowany  pod magazynem, który na pewno nie przewiózł żadnych darów, oraz ożywionych pracowników biegających wokół niego z jakimiś rzeczami... 






Ta świetnie zorganizowana i sprawnie przeprowadzona akcja może być wzorem dla innych grup i wskazówką jak można pomóc wyrzuconym na ulicę pieskom, szczególnie teraz, kiedy boksy zapełniają się przed zimą....







DZIĘKUJEMY SERDECZNIE W IMIENIU PIESKÓW!!!

środa, 7 grudnia 2011

Korespondencja z LPGK

Jakiś czas temu próbowałyśmy porozumieć się z Prezesem LPGK w sprawie sytuacji w schronisku licząc na jego zainteresowanie i wykazanie chociażby chęci rozwiązania niektórych problemów, które poruszyłyśmy w piśmie:


http://wolontariuszkilegnica.wrzuta.pl/plik/92MZtqVWE8R/lpgk_1
http://wolontariuszkilegnica.wrzuta.pl/plik/5WeYdvZ5fA9/lpgk_2

Na konkretne pytania i problemy, które wskazałyśmy otrzymałyśmy lakoniczną odpowiedź, bez powoływania się na żadne dowody:


http://wolontariuszkilegnica.wrzuta.pl/obraz/aUWvxIAQUlL/odp_lpgk

Pozwolimy sobie na drobny komentarz w tej sprawie:


- "Kierownik Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt legitymuje się wymaganymi kwalifikacjami..." - ale my pytamy KONKRETNIE jakie to są kwalifikacje. Nie odpowiadać na to pytanie może osoba prowadząca prywatną działalność, natomiast pan kierownik zatrudniony jest w instytucji publicznej, opłacany z naszych podatków dlatego jego kwalifikacje muszą być JAWNE! Ponadto pytałyśmy jak wygląda procedura / konkurs, który wyłania kierownika schroniska, niestety nie otrzymałyśmy odpowiedzi... Czy zatem nie ma żadnego konkursu, który wyłaniałby najlepszego kandydata?


- "... posiada ogromne doświadczenie w sprawowaniu opieki nad zwierzętami..." - tak wiemy, że kierownik jest myśliwym i posiada OGROMNE doświadczenie w polowaniu na zwierzęta, ale opieka to chyba coś innego? My nie wstydzimy się mówić o naszym doświadczeniu. Od ponad dwóch lat nasze nazwiska pojawiają się regularnie w każdą sobotę w książce rejestrującej spacery w schronisku. Dlaczego wiec kierownik nie może odpowiedzieć na pytanie o swoje doświadczenie?


- "... kontrole wewnętrzne jak i te przeprowadzane przez niezależne zewnętrzne instytucje." - skoro kontrole są rzetelne to dlaczego nigdy nie były przeprowadzane w obecności zainteresowanych wolontariuszy?


- "W zbiorach spółki znajdują się dokumenty..." - bez przesady, dokumenty to dowód osobisty czy prawo jazdy, a tu mówimy o notatkach kierownika, które można sporządzić w dowolny czasie.


- "... psa rasy amstaff cechuje bardzo duża agresja." - na jakiej podstawie to stwierdzenie? Jakie FAKTY za tym przemawiają? Ja z tym psem wychodziłam wielokrotnie, ale może przy mnie zmienia on osobowość i staje łagodny, a przy kierowniku agresywny? Po raz kolejny zero konkretów, same dogmatyczne stwierdzenia...


- "W boksie 39 znajdują się psy, które zostały oddane to Schroniska przez jednego właściciela" - i to jest odpowiedź, dlaczego muszą być razem, gryźć się do krwi i nikt z nimi nie będzie pracował. Gdzie tu logika?


- "Za incydent z odgryzionym uchem odpowiada wolontariusz...." -  kierownik w wywiadzie do gazety powiedział coś zupełnie innego. Pan Prezes powinien chyba się z nim skontaktować, a nie powtarzać informacje przeczytane na forum internetowym... prawdą jest, że w dniu tego zdarzenia w schronisku nie było kierownika, ani anonimowych osób, które wypowiedziały się na forum, ale każdy zna jakąś "prawdę" na ten temat.


- "Nieprawdą jest, że w Schronisku bezczynnie patrzy się na agonie cierpiących zwierząt...." - my podajemy fakty - daty przyjęć i zgonów, pokazujemy zdjęcia, filmy, powołujemy się na konkretne sytuacje, a w odpowiedzi otrzymujemy zwykłe "nieprawdą jest..." niepoparte żadnymi argumentami...


Skąd ta niekompetencja i BEZDUSZNOŚĆ? Nie mówiąc już o braku odpowiedzi na niektóre pytania, np. o ewidencje darów.

Ocenę pisma pozostawiamy Państwu.

wtorek, 6 grudnia 2011

Niewidzialny "wybieg"

W jednym z wydań Gazety Wrocławskiej [patrz: Kierownik udziela wywiadu] na temat legnickiego schroniska padło zdanie, że "do dyspozycji psy mają trawiasty wybieg", co jest oczywiście nieprawdą. Kiedyś co prawda istniał projekt budowy dużego wybiegu na terenie przylegającym do schroniska, ale niestety nie doszedł on do skutku...


Mimo to można przecież zrobić użytek ze znajdującego się na środku schroniska dziedzińca. Nie jest to co prawda duży obszar, ale idealnie nadawałby się dla pracowników socjalizujących psy niewychodzące [patrz: Dramat niewychodzących]. Wystarczyłby przecież ogrodzić go metalową siatką z podmurówką. Pieski miałyby mini wybieg z trawą i drzewami.


Zapewne głównym argumentem jaki podniosą przeciwnicy takiego rozwiązania będzie koszt budowy i brak środków ze strony Urzędu miasta, ale można by przecież poszukać sponsorów. Kierownik mógłby skontaktować się np. z producentami karmy dla psów oraz kotów i zaproponować im powierzchnię reklamową na ogrodzeniu z napisem "Budowę wybiegu ufundował i tu podać nazwę firmy". Taka propozycja z pewnością zainteresowałaby także producentów środków do pielęgnacji psów (np. na pchły, bo z pewnością zwróciłoby to uwagę osób adoptujących psy, które niestety ZAWSZE przynoszą  z tego miejsca do nowych domów niechcianych "towarzyszy").
A jeśli reklamy te zasłoniłyby dużą powierzchnię na ogrodzeniu to tym lepiej - inne psy nie oglądałyby z zazdrością spacerów swoich kolegów.

Takie to wszystko proste a jednak nic się nie dzieje...dlaczego? - bo chodzi TYLKO o psy, które nie potrafią upomnieć się o swoje PRAWA i są skazane na takich ludzi jakimi obecnie zarządza schronisko - bezdusznych, pozbawionych ambicji, bo przecież łatwiej pracować wg schematów, dbając tylko o comiesięczną pensję, którą otrzymują kosztem cierpienia niewinnych zwierząt...Oni przecież są zatrudnieni tylko dlatego że są te psy! inaczej schronisko by nie istniało. Czy to takie straszne by mieć szacunek dla tych dzięki którym mają pracę?....wszystko to takie proste i logiczne, jednak nie dla wszystkich....

Oto właśnie jest nasza propozycja - panie kierowniku do dzieła! już wszystko podaliśmy jak na srebrnej tacy, teraz niech się pan wykaże i udowodni że się mylimy co do pana. Czekamy, razem z psami...



Oto teren, który można by ogrodzić:





Mikołajki w schronisku

Dziś 6 grudnia więc do legnickiego schroniska zawitał Mikołaj:) w postaci wspaniałej Pani z warszawskiej fundacji S.O.S Bullterrier. "Mikołaj" przywiózł w prezencie nowy dom dla bulterierka z amputowaną łapką ! Chyba żaden pies nie mógłby wymarzyć sobie lepszego prezentu. Dzięki błyskawicznemu działaniu fundacji, Mikołaj - imię, które piesek otrzymał po swoim "patronie"- już dzisiejszą noc spędzi w cieple wśród dobrych ludzi, którzy znajdą dla niego najlepszy dom na świecie.


DZIĘKUJEMY FUNDACJI S.O.S. BULLTERRIER


Niestety do schroniska zawitał też niedobry dziadek mróz:( W dniach 6 - 8.12 w Legnicy odbywa się "łapanka" piesków, dlatego prosimy o szczególne pilnowanie w tych dniach swoich psów, oraz tych które Państwo dokarmiacie i pomagacie im przetrwać. Nie łudźcie się, że w schronisku będą miały lepiej. W pokrytych kafelkami boksach czy na wilgotnym betonie na pewno nie będzie im ciepło, a poczucie samotności, izolacji i brak ruchu są wręcz zabójcze!

Przerażony nową sytuacją...

Może ktoś sobie o mnie przypomni? 

Maluch z wielkim, mocno bijącym serduszkiem...



Może ktoś z Państwa rozpoznaje na tych zdjęciach swoje psy?

Szczęśliwe zakończenie smutnej historii...

Kiedy w ostatnią sobotę listopada zobaczyłyśmy w schronisku nowego psa rasy Golden retriver pomyślałyśmy, że pewnie spotka go smutny los dwóch poprzedników tej samej rasy, którzy najbliższe lata spędzą w schronisku...


Na szczęście okazało się, że nie wszystkim obojętny jest los porzuconych zwierząt i są jeszcze ludzie, którzy potrafią poświęcić dużo czasu i energii, żeby naprawić zło wyrządzone psu przez człowieka.


Goldena udało się uratować, a oto historia która opisuje to wydarzenie, a którą otrzymaliśmy od Pani czytającej naszego bloga:


"21 listopada na terenie firmy w której pracuję pojawił się pies,
rasowy z tatuażem w uchu. Zdziwiło mnie, że taki pies błąka się po 
ulicach. Nie miał obroży ani żadnego identyfikatora, po za tatuażem w uchu.
Najpierw psiaka napoiłam i nakarmiłam a następnie zadzwoniłam na Straż 
Miejską, aby przyjechali i zabrali go do schroniska, bo może go ktoś 
szukać, a szkoda aby został potrącony przez samochód, tym bardziej że 
pracuję przy ulicy gdzie kierowcy mają fajny kawałek drogi aby pędzić 
jak szaleni. Niestety Straż *znowu *odmówiła przyjazdu (na kilka moich 
telefonów na temat błąkających się psów, przeważnie pojawiały się po 
niedzielnej giełdzie, nigdy nie zareagowali, ciągle się czymś wykręcali.)
Zaczęłam więc szukać fundacji która pomaga goldenom, nie mogłam wyjść z 
pracy, ale wykonałam kilka telefonów i znalazłam fundację Warta Goldena, 
która przysłała po psa wolontariuszkę. Pomogłam tej Pani zapakować psa 
do samochodu. Było to tuż po 16. Około 19:30 zadzwoniłam aby zapytać się 
jak miewa się pies, na co Pani: że odkąd  przyjechała pod blok i weszła 
do klatki to pies utknął. Nie chciał zrobić kroku po schodach. Nie znał 
ich i bał się panicznie. Nie wiedziałam jak pomóc, więc  skontaktowałam 
ją z Panem Mariuszem Siejba, który zajmuje się szkoleniem psów. Sam nie 
mógł podjechać, ale wysłał kolegę który z nim współpracuje. Udało się 
pieska zaciągnąć do mieszkania. Powiedział żeby psa zostawić w spokoju, 
nie męczyć go i nie narzucać się, ponieważ pies znalazł się w nowym 
miejscu i był w ogromnym stresie.
Około 21 Pani postanowiła wyprowadzić goldena na 
spacer. W chwili gdy chciała nałożyć mu obrożę, pies ją capną, ale nie 
pogryzł. Złapał tylko ze strachu i stresu zębami.
Pani się bardzo wystraszyła i z pomocą Pana z ośrodka szkolenia psów, 
tego który pomógł jej wcześniej, odwiozła późnym wieczorem, około 22:30 
pieska do schroniska.

A teraz jak kierownik schroniska napracował się aby odszukać właściciela 
psa: otóż wykonał ogromny wysiłek z krzesła w swoim biurze i zadzwonił 
do Związku Kynologicznego w Legnicy, gdzie został poinformowany, że pies 
o takim numerze tatuażu nie został zarejestrowany w ZK, gdyż nie był 
nigdy wystawiany... :-(    i koniec, tyle zrobił...ręce opadają.

A to co zrobiłam ja: 
Na drugi dzień po tym jak trafił do schroniska, zaczęłam szukać w 
internecie i kombinować żeby zlokalizować właściciela psa. Byłam w 
związku kynologicznym, ale rzeczywiście pies z takim numerem tatuażu nie 
był zarejestrowany. :-(
Zaczęłam szukać dalej, odnalazłam rodzeństwo tego goldena, zadzwoniłam 
do tych osób, powiedziano mi z jakiej hodowli pochodzi oraz kiedy się 
urodził. Więc wystarczyło znaleźć hodowcę i zdobyć kontakt do osoby,
która go kupiła. Poszukałam adresu do hodowli "ze sztormowej", niestety 
telefonu nie znalazłam. Pojechałam zatem pod znaleziony adres, ale tam 
okazało się że hodowczyni sprzedała dom 6 lat temu i wyjechała nad 
morze. Pani która kupiła dom, powiedziała mi również że sprzedająca 
wyjechała z synem.  No więc znowu dzwonię do kynologicznego i pytam czy 
mają nowy adres lub telefon do tej Pani z hodowli, a oni że ta Pani 
zmarła kilka lat temu i niestety nie nie znają nikogo z jej rodziny. 
Kolejna porażka... :-(
Zaczęłam szukać w necie po nazwisku w regionie pomorskim i natrafiłam na 
kontakt do syna tej "zmarłej" Pani. Niestety nie był podany żaden 
telefon do tego Pana, poszukałam kontaktu do sołtysa wsi i zadzwoniłam, 
zapytałam czy zna rodzinę F., powiedział że tak, ale nie ma numeru 
telefonu do nich.
Podałam mu mój numer i poprosiłam aby poszedł do tej rodziny i go 
przekazał oraz powiedział że to bardzo pilne.
Na drugi dzień zadzwoniła Pani (starsza już dość, po głosie było 
słychać) i przedstawiła się jako Małgorzata F. ! Myślałam że to 
żart albo że dzwoni duch, bo przecież wszyscy uważali, że ta Pani zmarła. 
Dowiedziałam się od niej, że pieska kupił Pan z Kunic ale nie zna jego 
adresu ani numeru telefonu. :-(
Zaczęłam szperać w necie, wpisywać i wyszukiwać po różnych wyrażeniach. 
Natrafiłam na ogłoszenie z Tablica.pl. Jakiś Pan 8 listopada zamieścił 
ogłoszenie że odda goldena Ramzesa pochodzącego z hodowli "ze 
sztormowej". Nie ucieszyłam się zbytnio, ponieważ ten z hodowli miał 
nadane imię Piotruś Pan a ten z ogłoszenia Ramzes. Po za tym, ogłoszenie 
17 listopada zostało zakończone i nie było widać danych kontaktowych, 
więc nie mogłam zadzwonić i się zapytać czy to czasem nie ten sam pies 
co w schronisku. Napisałam jednak do administratora strony i poprosiłam 
o kontakt do tej osoby. Pani odpisała że nie mogą udostępnić danych, 
ale napisze do tego Pana w moim imieniu i poprosi go o kontakt. W między 
czasie przysłała mi dwa zdjęcia które były w ogłoszeniu. Po pierwszej 
fotce byłam pewna na 99% że to ten golden który jest w schronisku, ale 
po drugiej byłam już pewna na 100%.
No i 25 listopada popołudniu napisał do mnie Pan, że pilnie prosi o 
kontakt w sprawie Ramzesa! Szok, aż zaczęłam się jąkać. Najpierw Pan 
zapytał skąd mam pewność że to jego pies? Zapytałam więc czy pies ma 
ogon po środku z mniejszą ilością sierści, taką krótszą a przy końcu 
puchatą kitę? powiedział tak i zapytałam czy pies ma brodawkę obok oka, 
odpowiedział że tak,  zapytałam w którym oku i poprosiłam żeby podał 
numer tatuażu, no i się wszystko zgadzało!
To jego pies.
Powiedział że pies został oddany do nowego domu, (ponieważ on ze względu 
na sprawy finansowe musi sprzedać dom) zabrali go znajomi jego sąsiada 
do miejscowości Ulesie. Nie miał pojęcia że pies znalazł się na ulicy. 
Nikt go nie poinformował.
Dzięki mnie pies trafił do Pana i nie skończy żywota w schronisku a 
prawdopodobnie ze względu na jego wiek, ponad 8 lat, nie prędko by się 
ktoś znalazł aby go zabrać.
Kierownik gdyby był bardziej kreatywny i obrotny powinien zrobić to co 
ja. Jeśli pies ma tatuaż lub czipa to można dotrzeć do właścicieli.
W sobotę 26 listopada Pan pojechał po psa do schroniska, jednak nikt mu 
go nie chciał oddać, mimo że posiadał wszystkie dokumenty. W 
poniedziałek (28 listopad) piesek trafił na kwarantannę do dr.Legienia i 
z stamtąd odebrał go już właściciel.
Jest u niego do teraz i zastanawia się bardzo nad tym, aby zostawić go i 
już nie szukać dla niego nowego domu. Może mieć z tym problem, ponieważ 
piesek nie jest nauczony do mieszkania w bloku, całe życie spędził w 
domku, miał całe podwórko dla siebie.
Ogromne podziękowania należą się Panu Mariuszowi Siejba i jego Koledze, 
który pomógł zupełnie bezinteresownie i późną porą.
Podziękowania również dla Warny z fundacji, która szybko znalazła dla 
goldena DT, mimo że potem wszystko się pogmatwało."




Dziękujemy Pani bardzo za okazaną pomoc oraz za podzielenie się z nami tą historią, oby było więcej takich ludzi jak Pani!

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Dramat "niewychodzących"

Obecnie w legnickim schronisku przebywa 57 psów - z czego aż 21 to tak zwane "psy niewychodzące", których pracownicy nie mogą wydać na spacer wolontariuszom - i około 10 kotów. Oprócz kierownika miasto zatrudnia w tej placówce brygadzistę i 3 pracowników, co daje średnią 1 pracownika na ok. 14 zwierząt. We wrocławskim schronisku przebywa ok. 700 zwierząt i łącznie zatrudnia ono 25 osób (razem z kierowniczką i pracownikami administracji), co daje średnią 1 pracownika na ok. 28 zwierząt. 



Średnia w "naszym" schronisku jest (teoretycznie) o wiele korzystniejsza dla zwierząt, ponieważ można by pomyśleć, że relatywnie duża liczba pracowników na tak niewielką liczbę zwierząt (w porównaniu z innymi schroniskami oraz ze stanem jaki panował u nas zanim wolontariusze zaczęli aktywnie promować adopcje) sprawi, że będą oni mieli znacznie więcej czasu, żeby zapewnić im opiekę. Niestety aktualna „polityka” prowadzona w legnickim schronisku wygląda tak, że psami tak zwanymi „niewychodzącymi” nikt się nie zajmuje. Nawet jeśli zostały one przez kierownika uznane za zbyt groźne, żeby mogli wychodzić z nimi na spacer wolontariusze, to czy nie powinien zapewnić im choćby jednego wyjścia z boksu na tydzień z pracownikiem schroniska? Owi pracownicy są rzeczywiście bardzo zajęci, ale sprawami niezwiązanymi w żaden sposób z dobrem zwierząt, np. pielęgnowaniem trawnika znajdującego się na dziedzińcu schroniska (na który tęsknie spoglądają psy, ale który nie powstał z myślą o nich – nie wolno im tam nawet postawić łapy, nie mówiąc już o bieganiu czy załatwianiu potrzeb fizjologicznych), czy powtarzanym w kółko bieleniem krawężników. A wszystko to po to, żeby stworzyć pozory dobrze utrzymanej placówki,  ponieważ jest to coś, na co zwróci uwagę kontrola z Urzędu miasta. A czy ktoś zapyta kiedy jakiś konkretny pies był ostatnio na spacerze?

Psów „niewychodzących” jest coraz więcej, a ich los jest straszny… One zazwyczaj nie mają szans na adopcję, ponieważ przebywając ciągle w boksie są sfrustrowane i zachowują się agresywnie. 

Ten pies jest w najgorszej sytuacji, ponieważ nie może nawet oglądać "wybiegu". Jedyne co przed sobą widzi to biała ściana - 24 godz. na dobę, 7 dni w tygodniu...


Są jak dzikie zwierzęta, ponieważ nie mają absolutnie żadnego kontaktu z człowiekiem. 

Nigdy nie był na spacerze...


Od ciągłego przebywania tylko i wyłącznie na zawilgoconym (a zimą zamarzniętym) betonie dostają różnych chorób i schorzeń stawów. Ich wizja „dożywocia” jest jeszcze gorsza niż np. w przypadku omawianych w jednym z wcześniejszych postów Goldenów [patrz: Dożywocie schronisku], ponieważ one nigdy nie wyjdą ze swojego ciasnego boksu na spacer, gdyż wolontariuszom nie pozwala się na to, a układający plan dnia pracowników kierownik w ogóle nie uwzględnił w nim potrzeb psów. Należy im się jedynie karmienie raz dziennie, a potem mogą patrzyć jak pracownicy pielęgnują piękny choć „zakazany” dla nich ogród, lub ewentualnie czyszczą wielkie akwarium w gabinecie kierownika (na szczęście tego zobaczyć nie mogą, chociaż może szkoda – przynajmniej uśmiałyby się z głupoty ludzkiej).

Niewychodząca "babcia"

W tej sytuacji tym bardziej frustruje fakt, że choć ciągle zapraszamy do schroniska młodych ludzi, żeby spróbowali pracy wolontariusza, to na miejscu okazuje się, że jest więcej osób chętnych wyprowadzać pieski niż zwierząt, które mogą wychodzić! I w ten sposób niektóre wychodzą dwa lub nawet trzy razy dziennie (w soboty), a „niewychodzące” biedaki obserwują je zza krat, bo nikt z nimi nie pracuje, żeby oswoić je z obecnością i kontaktem z człowiekiem.

Niewychodzące "maluchy"

Czy przy najbliższej kontroli Urząd miasta zwróci uwagę na problem socjalizacji psów „niewychodzących”? Przecież jeżeli już zapewniamy im minimum niezbędne do przeżycia (karma i dach na głową) to czy nie powinniśmy pójść o krok dalej i (skoro mamy takie możliwości) ulżyć choć trochę ich cierpieniu? Będziemy Państwa informować o tym problemie.

niedziela, 4 grudnia 2011

Los chorych zwierząt w schronisku...

Wszystkie zwierzęta w schronisku cierpią z samotności, porzucenia, braku ruchu, zimna... jednak chyba najbardziej cierpią te stare i chore - szczególnie takie, które nie mogą już się poruszać i nie czerpią radości nawet ze spacerów, na które i tak nie są w stanie wyjść... Takim niepełnosprawnym psom szczególnie trudno jest znaleźć wrażliwego człowieka, który przygarnie je na tym ostatnim etapie życia. A najgorsze jeszcze przed nimi - leżenie na mrozie, na pokrytych śniegiem kaflach...


Ostatnio temat starych i chorych psów (które oczywiście muszą cierpieć tak do ostatniego dnia, ponieważ w schronisku nie są usypiane) został poruszony w artykule w Gazecie Wrocławskiej. Opinia jakoby psy te cierpiały pozostawione same sobie spotkała się z ostrym sprzeciwem czytelników / kierownika / pracowników schroniska? Trudno stwierdzić kto tak bardzo zachwalał warunki panujące w schronisku:


"Dzwoniłem do Pana Kierownika i powiedział że pies ma podawane takie leki [przeciwbólowe] plus niesterydowe leki przeciwzapalne trzeba więc było się zainteresować!"


"W tym schronisku istnieje ścisła współpraca kierownictwa z wieloma lekarzami weterynarii ...z Legnickim i jaworskim Toz, oraz wolontariatem legnickim i zawsze każdemu pieskowi niesiona jest niezbędna pomoc nawet jeśli są potrzebne drogie badania i niezbędna drogie leczenie piesków! "


Cytaty z forum Gazety Wrocławskiej







Staruszek w legnickim schronisku cierpiący na dysplazję łap i stawów....czy znajdzie jeszcze jakiś dom? czy będzie musiał umrzeć na śliskich kafelkach za kratami?...tak ludzie "kochają" zwierzęta wyrzucając je na starość jak niepotrzebny i zepsuty przedmiot który sią zużył i nie ma już z niego pożytku... czy znajdzie się ktoś, kto uratuje tego psa i zapewni mu spokojną starość na niedługie już życie?... czy wszyscy jesteśmy potworami?...